środa, 20 marca 2013

Kryzys

Czyżby to był kryzys wieku średniego? Dopadło ją to całkiem niespodziewanie. Wybrała się z dzieckiem na zajęcia do muzeum. Usiadła na ławce, obok inne matki. Dzieci mniej więcej w tym samym wieku, matki też. Same stare baby i ona. Omójboże! Ale to nie wszystko. Była raz w mieście, z którego pochodzi i zaczepił ją łysiejąco-siwiejący facet. Rozmawiali kilka chwil, podczas których ona się zastanawiała któż to do cholery jest?. Jakiś wujek? Nauczyciel WOS-u z liceum? No i po kilku dniach wpadła na to! To był jej kolega z  klasy z podstawówki!
No tak, pewne symptomy ignorowała od dawna. Przeczytała kiedyś na Pudelku, że aktorki z Beverly Hills 90210 robią sobie już trzeci lifting i zaczynają grać kobiety po menopauzie! Na litość boską! Czyżby coś przegapiła?  Wnikliwie popatrzyła w lustro. Jakoś czasu na to nie ma w ciągu tygodnia, wieczorem pada na pysk, rano wszystko w biegu. Dochodzi jeszcze kwestia słabego oświetlenia w łazience i pogarszającego się wzroku. Wkręciła dodatkową żarówkę-spojrzała. Okazało się, że wyobrażenie jej o niej samej znacznie różniło się  od tego co zobaczyła.  Marsową zmarchę na czole da się jeszcze zamaskować modną grzywką, ale rozwijającą się siatkę kurzych łapek wokół oczu? Może optyk coś poradzi? Okulary denerwowały ją niezmiernie, zwłaszcza odkąd odkryła że po ich włożeniu okna robią się znacznie brudniejsze niż w rzeczywistości  Rzeczywistości bez okularów - ostrej i wyraźnej jak brzytwa. Lepsze jednak kujonki, niż rzucające się w oczy opadające powieki.
Jakiś młodzieniec trącił ja w metrze. Dobrze wychowany był, powiedział: ,,O bardzo przepraszam Panią'' No tak, o kobietach w jej wieku już nie mówi się na ty. Z kategorii dziewcząt przeszła niepostrzeżenie w kategorię kobiet, pań. Już nawet czterdziestolatek się za nią nie obejrzy, bo teraz akurat będzie 20 lat młodsza od pana dobijającego do emerytury. Dla takiego jest jeszcze młoda, co jakoś nie daje jej pociechy. Mąż się do niej zwraca per ,,mamusiu'', dzieciaci znajomi per ,,ciociomadzio''. Jakby tego było mało co wieczór wyrywa sobie trzy siwe włosy z grzywki. Póki do czynienia mamy z detalem, nie jest źle. A co będzie gdy dojdzie do hurtu? Czy znajdzie u fryzjera wśród frędzli syntetycznego włosia kolor zbliżony do jej naturalnego, do którego przywykła przez lata? Już nie mówiąc o odzieży, niedługo w dziale młodzieżowym ktoś spyta, co wybrała dla córki, podczas gdy ona sama pragnęła by całe życie chodzić w trampkach i frędzlach. Ale rozmiarówka coś nie ta, gdyż z pokolenia na pokolenie faszerowane antybiotykami i odżywkami witaminowymi młodzież rozrastają się wzdłuż i wszerz. Z obciętych nogawek spodni mogłaby wyłożyć trasę Warszawa-Poznań, a za długich rękawów może używać do wycierania kurzu.
Ale najgorsze są te dzieci, które otaczają ją dookoła. Młody reżyser właśnie debiutuje, a przecież dopiero co z pieluch wylazł. Phi! A jej siostra? Nie dalej jak rok, no może góra dwa lata temu była pociesznym grubaskiem w okularach, a teraz ma nogi do szyi, zagraniczne staże i w każdej sukience z Zary wygląda jak bogini. Zanim się obejrzy, to jej własna osobista córka założy sobie konto na Facebooku i pożyczy buty z obcasami na imprezę. Syn przyprowadzi jakieś dziewczę podobne do niej kilka dekad temu, w myśl zasady, że każdy chłopiec szuka sobie na partnerkę kopii mamusi.
No cóż każdy kiedyś dojrzewa. Czas i na nią. Choć nadziei na przygody i ciekawe życie nie traci.  Jak to powiedział jej syn: ,,Widziałem taką starą panią jak ty, która uczyła się jeździć na nartach, to ty też się na pewno nauczysz''.

P.S.
Podobieństwo do prawdziwych postaci przypadkowe. 

wtorek, 19 marca 2013

Atak kosmitów


Matka pracująca zrobi wiele, by choć przez chwilę po powrocie do domu odpocząć. Dlatego ucieszyłam się, gdy dzieci, wyposażone w paczkę plasteliny, ucichły za drzwiami toalety. Zaniepokoiłam się dopiero wtedy, gdy do mych uszu doszły dziwne okrzyki ,,Ojcze zabierz mnie na swoją planetę!'' ,,Nie jestem Twoim ojcem! Nie jesteś do mnie podobny!'' Rozwiązanie zagadki było proste. Toaletę opanowali kosmici. Odetchnęłam z ulgą. Lepsi kosmici niż na przykład mole spożywcze. 

P.S. 
Jeśli ciekawi Was co robiły dzieci w toalecie to odpowiadam: Jasio przebywał w toalecie zgodnie z jej przeznaczeniem w sprawach zasadniczych, Maria mu towarzyszyła, żeby się nie nudził, bo dobra z niej siostra.

poniedziałek, 11 marca 2013

Bagażnik najlepszy przyjaciel kobiety.

Co ty do cholery wozisz w tym aucie?
Takie pytanie może zadać tylko totalny abnegat, niedzielny kierowca, którego auto jest zawsze posprzątane i pachnie lasem. Moje auto służy do przemieszczania się, dowożenia, odwożenia, jest przedłużeniem mojej torebki i brakującą szafą w domu. Załóżmy że przed feriami byłam zmuszona opróżnić auto, żeby zmieścić bagaże na wyjazd. Ferie minęły, bagażnik został wypakowany, tymczasem ledwo po kilku tygodniach - znowu się nie domyka...A czemuż to, czemuż? To nie jest moja wina! Co ja zrobię, że w ostatni piątek okazało się, że w pracy zalega pięć moich pojemników ,,lunchowych''. ,,Trzeba je zabrać do domu'' - pomyślałam i wpakowałam je do torby. W ferie uzbierała się też cała torba plastikowych nakrętek, a wiadomo przecież: że dzieci mam, że dzieci do szkół chodzą, a w szkołach zbierają korki. Zarzuciłam więc na plecy i wór nakrętek. Wszystko wylądowało w bagażniku. Przed odbiorem dzieci zdążyłam jeszcze wpaść do sklepu na małe zakupy. Potem po dzieci. Jeśli to akurat czwartek, to syn wychodzi ze szkoły z  trzema plecakami: zasadniczym, basenowym i ,,judowym''. Do tego może dojść np. makieta wiejskiej farmy w formacie A2. Ze szkoły, do przedszkola po córkę. Córka wychodzi z naręczem rysunków i plastelinowym urobkiem dnia. Bagażnik się ledwo domyka. Wożę w nim również torbę z ciuchami do oddania, przecież jak tylko zobaczę jakiś pojemnik PCK zatrzymam się i je tam wrzucę, tylko jakoś od dwóch tygodni żadnego nie spotkałam. Jest też hulajnoga, w razie gdybym musiała gdzieś iść z Marysią i jej nogi odmówiłyby współpracy. Paczka gliny, z której ulepie coś naprawdę ekstra, jeśli tylko przy sprzyjających wiatrach (mąż w domu przed 20, odrobina energii życiowej i nastrój twórczy) dotrę do pracowni. Jest jeszcze czapka i kilka szalików, które zostały porzucone w aucie podczas niespodziewanego ataku wiosny dwa tygodnie temu. Z tego samego powodu wożę też grabie, gdyż byłam pewna że uda mi się w weekend odwiedzić działkę i ją ,,przeczesać''. No a teraz wyobraźcie sobie, że zmęczona całym dniem, na nogach od 10 godzin usiłuje znaleźć miejsce parkingowe pod blokiem. Oczywiście mi się to nie udaje, zważywszy na fakt, że każdy mieszkaniec ma chyba ze trzy samochody na łebka. Parkuje więc kilometr od bloku i zadaje sobie zasadnicze pytanie ,,Co zabrać''. Po chwili zadumy decyduję, że zabiorę dzieci, plecak zasadniczy i niezbędne zakupy. Reszta czeka na kolejne wakacje i konieczność posprzątania bagażnika.

poniedziałek, 25 lutego 2013

Precz ze sprzątaniem i tv!

Brak wisów na blogu, nie znaczy że u nas się nic nie dzieje. Bynajmniej. Dzieje się i to czasem za dużo.

Ostatnio wciągnęła nas budowa reakcji łańcuchowych. Gotowy zestaw wzbogaciliśmy tym co znaleźliśmy w pudłach z naszymi zabawkami. Jeśli nie macie alternatywy dla weekendowego sprzątania szczerze polecam. Wciągające!

Poza tym karmimy ptaki, a one zapewniają nam niezapomnianą rozrywkę. Powieś karmnik na balkonie i pozbądź się telewizora! Pamiętać należy jedynie o tym, czym ptaki powinny być karmione.

Ej ludziska!!! Ziarno się skończyło!
Grupa trzymająca władzę.


środa, 20 lutego 2013

Pobite gary!!!!!! Odsłona zimowa.

Zima póki co trwa, zapraszam więc serdecznie do ściągania nowego numeru magazynu Pobite Gary. Kopalnia pomysłów na zimowe zabawy, bo kto powiedział, że zimą trzeba się nudzić w domu. 



Jak polubiłam góry zimą.

Podczas ferii zimowych odkryliśmy tajemnicę młodego wyglądu naszej drogiej sąsiadki. Otóż sąsiadka owa, wygląda 10 lat młodziej, a to wszystko dzięki miejscu w którym się wychowywała! Aha! A jak to odkryliśmy? Odwiedziliśmy to miejsce! Tym miejscem jest Świeradów Zdrój. Malownicze miasteczko z uzdrowiskiem, świetną bazą hotelowo-restauracyjną i atrakcjami dla narciarzy. W Świeradowie nie ma tłoku, mnogość pensjonatów i hoteli gwarantuje konkurencyjne ceny i każdy znajdzie coś dla siebie. Narciarze zjazdowi mają najnowocześniejszą w okolicy gondolę, narciarze biegowi znajdą liczne trasy, dla amatorów basenów jest nowiutki aquapark, dla fanów spa oferta zabiegów w prawie każdym hotelu. Można się obłożyć borowiną, dać się wymasować od stóp do głów, bądź opić się uzdrawiającej wody radoczynnej.   My mieliśmy to szczęście, że w pensjonacie w którym mieszkaliśmy taka woda lała się prosto z kranu. Jasio skwitował to słowami: ,,To jest najlepszy pensjonat w jakim byliśmy, bo jeszcze nigdzie nie można było pić wody pod prysznicem'' Jakby tego było mało, pensjonat leży dosyć wysoko i codzienne podjazdy były bardzo emocjonujące, oczywiście tylko dla tych którzy siedzieli w aucie w odróżnieniu od tych, którzy woleli zrobić sobie na szczyt mały spacer:-)
Polecam Wam Świeradów Zdrój, bo nie jest tłoczny. Nawet pod stokiem nie ma kolejek do gondoli. Bez trudu można znaleźć miejsce parkingowe, a w wypożyczalniach nie brakowało sprzętu. W Parku Zdrojowym grasują oswojone wiewiórki, a same budynki uzdrowiskowe przypominają o latach świetności . Ale przede wszystkim to świetna baza wypadowa do:
Szklarskiej Poręby
Czech (Libereca, Harrachova i Frydlantu)
sztolni w Mirsku
Zamku Czocha
Lubomierza
Przyznam się szczerze, że nie przepadam za górami zimą. Tymbardziej, że nie jeżdżę na nartach i podczas gdy męska część rodziny szusuje, ja marznę pod stokiem zabawiając Marysię. W tym roku jednak zimno wynagrodziły mi biegówki (jednak na jakiś nartach się nie wywalam), okłady z borowiny i pstrąg pieczony na kamieniu. Z pewnością wrócimy do Świeradowa Zdroju latem, by wybrać się na rowerową wycieczkę, odwiedzić zamek w Frydlandzie ( zamknięty od listopada do marca) i poznać lepiej Góry Izerskie.

Droga sąsiadko dziękujemy za zaproszenie! 

Zamek Czocha tajemnymi przejściami stoi
mała rozgrzewka przed zjazdami
Sopel ze strumyka najlepszy na gardło!
Niezdrowa przekąska musi być.
Zamaskowany niecnota okupuje gondolę.

sobota, 26 stycznia 2013

Burza emocji

A było to tak: w zeszły czwartek Marysia zaręczyła się z Kubusiem. W piątek przy kolacji oznajmiła, że ponieważ ani Mama Kubusia, ani Ciocie z przedszkola sobie z nim nie dają rady, to ona też sobie nie da. 
W poniedziałek powiedziała, że wyjdzie za mąż za Bartka, tylko on o tym jeszcze nie wie. Natomiast wczoraj tuż po jasełkach oznajmiła, że jednak jej wybrankiem jest Adaś, który brawurowo zagrał Józefa w przedstawieniu. 
Zaczęło się!
Postanowiłam niezwłocznie wkroczyć z interwencją wychowawczą. Posłużyłam się pomocą dydaktyczną w postaci książki z serii Dzieci Filozofują Oscara Brenifiera pt. ,,Uczucia. Co to takiego?''  No i przepadliśmy. To jest książka, przy której nie da się wysiedzieć spokojnie. To jest książka, przy której się dyskutuje! 
Tak sobie pomyślałam, że są tematy ważne, na które powinniśmy z dziećmi rozmawiać, a które pomijamy. Ta książka jest świetnym pretekstem, żeby zajrzeć w głąb siebie i odpowiedzieć sobie na bardzo ważne pytania! Ta malutka książeczka nie jest wcale łatwa, nie daje gotowych odpowiedzi, angażuje czytających i właśnie to jest w niej najlepsze! Polecam. 








poniedziałek, 21 stycznia 2013

Niedziela po indyjsku.

 Jeśli na myśl o rodzinnym wypadzie do restauracji włos Wam się jeży na głowie i wyobrażacie sobie jak dziecię wasze hasa po sali restauracyjnej, a wy za nim spalając kalorie zamiast je kumulować dedykuję Wam ten wpis. 


     Zostałam zaproszona do odwiedzenia restauracji Ganesh w Warszawie. Wybraliśmy się tam w ostatnią niedzielę. Całą rodziną. Mieliśmy przetestować nie tylko menu, ale przede wszystkim opiekę nad dziećmi, jaką restauracja oferuje w niedzielę w godzinach od 13-18 oraz przez całe zbliżające się ferie. Co tu dużo pisać, jest to bardzo wygodne. Po pierwsze dzieciaki nie rozniosą restauracji podczas oczekiwania na posiłki, po drugie rodzice mają chwilę dla siebie:-) 

     Ganesh to sieć restauracji indyjskich. Restauracja, którą odwiedziliśmy mieści się na ulicy Wilczej 50/52. Wnętrza są przestronne, wcześniej działał tu klub, więc miejsca jest sporo, stoliki rozstawione są szeroko i pełno jest zakamarków gdzie większa lub mniejsza grupa gości może się poczuć swobodnie. 
Sala zabaw znajduje się na najniższym poziomie, kiedyś był tam klubowy vip room, teraz VIP-ami są tam dzieciakiJest to duże pomieszczenie, z wielkim zdjęciem Tadź Mahal na ścianie i orientalnymi lampami. Oprócz namiotu, kilku stolików, puf i krzesełek, są zabawki dla maluchów i starszaków.  Maria od razu oddała się swojej ulubionej czynności- czyli malowaniu. Z około godzinnego pobytu w restauracji przywiozła do domu zestaw gipsowych zawieszek, które własnoręcznie pomalowała. Janek zszedł na dół przez grzeczność, zarzekając się że jest już za stary na takie miejsca. Jednak Pani Magda - opiekunka znalazła i dla niego zajęcie. Najpierw przepytał z matematyki dziewczynki siedzące w sali (,,ja wiem, że one są młodsze mamo, chciałem sprawdzić ich poziom!''), a potem rozegrał mecz piłki nożnej z Panią Magdą. Byłam pod wrażeniem, że udało jej się zatrzymać w sali naszego starego wygę! W sali jest czysto, tylko trochę za ciemno, ale ma to się wkrótce zmienić. Na parterze jest miejsce do przewijania dzieci i szatnia. Można zostawić kurtki i czapy i nie trzeba obwieszać krzeseł. 
Toalety też przeszły nasz test. Czysto, papier jest, a w damskiej toalecie nawet krem do rąk! Plus. 

     Jeśli chodzi o jedzenie, to nie jestem typem wytrawnego smakosza, choć podobno świetnie naśladuje gesty Magdy Gessler. Obiad bardzo mi smakował i była to zdecydowana odmiana od kuchni włoskiej, jaką najczęściej jadamy na mieście:-) Miło zaskoczyło mnie menu dziecięce. Nie było pomidorówki, pizzy ani nawet nugetsów z kurczaka! Było jedzenie indyjskie! Oczywiście łagodnie doprawione, ale jednak indyjskie. Osobiście uważam, że dzieci powinny próbować wszystkiego i mieć możliwość kształtowania swojego gustu kulinarnego, a do tego potrzebne są różnorakie doznania smakowe. Marysia kręciła nosem, że sos zielony, że nie ma frytek, za to Jasiek przeszedł samego siebie! Zjadł swoją porcję Makhmali Kebabu (kawałki kurczaka marynowane w sosie śmietanowo-orzechowym) , pół porcji Marysi Chicken Pakory (kawałki kurczaka panierowane w mące grochowej) i spróbował jeszcze naszych dań. 
A dziś na śniadanie zażądał żebym zrobiła mu mango lassi! Wyrasta nam amator kuchni indyjskiej.
Dla mnie największym  problemem był wybór dania. Menu jest dłuuugie i podzielone na kuchnię północnoindyjską i południowoindyjską. Pierwsza jest dla mięsożerców druga dla jaroszy. Żałowałam, że nie przestudiowałam menu w domu na stronie internetowej, skorzystałam w końcu z podpowiedzi kelnera. Po przystawce i daniu głównym miałam ochotę rozłożyć się na jednej z leżanek i zapaść w poobiednią drzemkę:-)
Naszą wyprawę zaliczyliśmy do bardzo udanych. Oby więcej takich niedziel! Dzieci się nie wynudziły, rodzice nie zostali skompromitowani przez skandaliczne zachowanie potomków wyrabiających z nudów niestworzone harce. Z pełną odpowiedzialnością polecam.  

zdjęcie pochodzi ze strony www.ganesh.pl

Jan kształtujący swój smak


A w ferie opieka przez cały tydzień!


czwartek, 17 stycznia 2013

Mężczyźni wolą blondynki.

Syn mi się starzeje, a córka się zaręcza!
- Marysiu, co too?
- Pierścionek zaręczynowy od Kubusia.
- On Cię musi naprawdę lubić.
- Wiesz, Kubuś mi dał pierścionek, a potem powiedział, że mnie nie lubi. Ale wiesz...on po prostu tak oszukuje.

środa, 16 stycznia 2013

Syn się postarzał.

Na szczęście póki co chwilowo, na potrzeby balu przebierańców w szkole. W tym roku nie musiałam się zbytnio wysilać. Wystarczyły: judoka, arkusz bristolu i biały filc. 


Poniżej pierwowzór Sensei Lego


wtorek, 15 stycznia 2013

Gdy Słońce zgasło.

Co siedzi w głowie matki? Niezbadana to materia. W głowie matki siedzi plan lekcji syna, numery telefonów do przychodni, kalendarz imprez w przedszkolu córki, termin oddania książek do biblioteki oraz plan zakupów i ostatnia gazetka z Lidla. Poza tym w głowie matki tkwią sprawy zawodowe mniej i bardziej skomplikowane. Spokoju jej nie dają sterty papierów zawalających jej biurko oraz wiecznie dzwoniący telefon i kurz na półkach Z rzeczy najważniejszych są: podświadoma pewność  że każdym swoim zachowaniem wpływa na kształtowanie postaw, charakterów i nawyków dzieci swych (wiadomo bowiem że wszystkiemu są winne matki), lęk przed nieznanym: chorobami, wypadkami - tu wyobraźnia szaleje z różnorodności ewentualnych zdarzeń i klęsk. Są jeszcze sprawy różniste, ważniejsze i całkiem błahe   postanowienia i życzenia, plany odkładane na później i marzenia na potem.
Z taką oto głową rzeczona matka,  raz w roku wybiera się z ojcem na upragniony, weekendowy wypad we dwoje. Lecą sobie na zachód do słonecznej Hiszpanii. Po dniu wyczerpującym i pełnym wrażeń zakończonym kilkoma (no dobra może kilkunastoma) tapas i degustacją lokalnego wina, zmęczeni wracają do hotelu. Matka zerwana ze smyczy, uwolniona chwilowo od natłoku myśli i obowiązków z wyłączonym autopilotem  funkcji odpowiedzialność zapomina wyłączyć budzika nastawionego na codzienną udrękę. Budzik nieopatrznie dzwoni.
Nagle! Co się dzieje? Na zegarze 6:40 a za oknem całkowita ciemność.  Co jest? - myśli matka, a chwilowo tylko kobieta na lekkim kacu. Co jest?-myśli znowu zaniepokojona? 6:40 a tu egipskie ciemności? Musiała w nocy zegarek przestawić i teraz nie pamięta. W popłochu sprawdza na innych zegarkach, a tam to samo 6:40!! Więc to tak! Świat się kończy- myśli matka. Budzisz się rano, a Słońce nie wstaje. Słońce zgasło! Koniec świata! Życie w stop klatkach przebiega przed oczami. Majowie mieli rację, nieznacznie pomyliwszy się w obliczeniach!!! Co z dziećmi? Jak ja im to wytłumaczę? Co będziemy jedli, gdy rośliny przestaną rosnąć? Czy samoloty będą latać? Dlaczego syreny nie wyją, a na ulicę nie wyległy tłumy zawodzących straceńców? Gonitwa myśli trwa dobre 30 sekund. W końcu zrozpaczona, budzi swojego małżonka śpiącego dotychczas spokojnie, nieświadomego nieszczęścia, które właśnie nastało.  Mężu mój! Słońce zgasło! 6:41 dochodzi a ciemności nie ustępują! Mąż zaspany wygrzebuje się z pościeli, słucha z nieprzytomnym wzrokiem , by po chwili już całkiem przytomnie zauważyć: ,, Przecież jesteśmy na zachód od Polski, tu słońce wstaje później niż u nas i później zachodzi''
Myśl ta, jakże trzeźwa i prawdziwa rozbudza matkę do cna. Nie przyszedł jej na myśl ten argument logiczny i po inżyniersku prosty. Dla niej na całe pół minuty Słońce zgasło. 

Podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń przypadkowe.

wtorek, 18 grudnia 2012

Synu wróć!

Jan jest na ,,białej szkole''. Maria jako jedynaczka jest nad wyraz męcząca. Wymaga ciągłej animacji, a ja po kilku godzinach z Nią wymagam reanimacji:-) W ramach gospodarowania nakładami jej niespożytej energii wykonałyśmy ozdobę na choinkę z tego co było pod ręką. 
Pod ręką było: drewniany widelec, filc, farby, czarny pisak, wstążeczka, płatek kosmetyczny. 


sobota, 15 grudnia 2012

Styl świąteczny.

Dzisiejsza stylizacja jest typowo odświętna. W takich strojach można pokazać się zarówno na rodzinnej imprezie, jak też na wypadzie ze znajomymi. Połączenie wzorów i kolorów najmodniejsze w tym sezonie, choć niezaprzeczalnie ponadczasowe. 
Za stylizację jest odpowiedzialna znana w świecie stylistka piernikoych ludków: Maria
Karnacja: przyprawy korzenne i 15 minut w piekarniku
Dodatki: Doktor Etker i spółka

poniedziałek, 10 grudnia 2012

Kryzys

Kryzys nadszedł. Maria oszczędza nie tylko swój bezcenny czas, zaczęła również racjonować papier. Zaproszenie dla przyjaciółki z przedszkola powstało podczas dłuższego posiedzenia w toalecie (oszczędność czasu) na papierze toaletowym (oszczędność papieru). Mamy nadzieję, że zaproszenie mimo swej ascetycznej formy zostanie przyjęte. 
A może po prostu rośnie nam kolejna wielofunkcyjna kobieta w domu.



niedziela, 9 grudnia 2012

Kosmiczne ciemności

Dzisiaj dzieci były na sankach rzecz jasna. Gdy wróciły było już zupełnie ciemno. Wykorzystaliśmy więc ciemność do zabawy. Ciemność i fluorescencyjne pałeczki. Świetna sprawa taka w ciemności zabawa:-)


Dzieci walczą z kosmicznymi dżdżownicami

Maria puszcza wiązankę


Myślałby kto...

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Sezon podstolny.

Zachciało się dziatwie hamaka u progu zimy. A tak serio, to ujrzałam podobne zdjęcie na FB i to mnie się zachciało, a że hamak leżał czekając na kolejny sezon... 
Sama nie mam odwagi się ,,bujnąć'', ale na dzieciaki aż miło popatrzeć. I kurzowe koty pouciekały gdzie pieprz rośnie. 


poniedziałek, 26 listopada 2012

Księżniczka Kredens dobra i zła

Maria i jej ręcznie robione kucyki

Marysia od jakiegoś czasu ,,ma fazę'' na kucyki. Marzy Jej się ,,księżniczka Kjedens dobja i zła'' cokolwiek to znaczy. Córka ma tworzy swoje substytuty koników, ale jak dotychczas żaden nie ma wystarczająco wyłupiastych oczu i odcieniu najróżowszego z różowych by zadowolić naszą wybredną Marię. 
Nie ma rady, Mikołaj musi zgłębić tematykę pony i to jak najszybciej. 

niedziela, 25 listopada 2012

Post tylko dla ludzi o mocnych nerwach.

Jesteśmy mięsożercami. To fakt. Odkąd gotuję moim dzieciom  zaczęłam bardziej interesować się skąd pochodzi mięso, którego używam, jak zwierzęta są hodowane, czym są karmione, oraz, no właśnie...jak są zabijane. Niedawno oglądaliśmy film dokumentalny ,,Chleb nasz powszedni''  Nikolausa Geyrhaltera. W filmie bez komentarza oglądamy produkcję żywności na skalę przemysłową. Zrobiło to na mnie wielkie wrażenie. Zwłaszcza sceny z rzeźni są przerażające. Każdy konsument powinien mieć świadomość tego, co je i jaką drogę przebył dany produkt, zanim trafił na nasz talerz. Swoim dzieciom staram się to uświadamiać.
Staram się również kupować mięso w sprawdzonych miejscach. Kurczaki kupuję na bazarze, u Pani która ma ich zaledwie kilka. To najlepszy dowód, że nie są produkowane na skalę przemysłową.
Może Wam się to wydać dziwne, ale Maria z chęcią asystowała mi przy oprawianiu kurczaka. Z ciekawością przyglądała się nóżkom i podrobom. Przy okazji zrobiliśmy małą lekcję anatomii. Przykro jej było, że kurka nie żyje, ale teraz już wie z czym wiąże się jedzenie mięsa i jeśli w przyszłości zechce być wegetarianką, to będzie jej świadoma decyzja, a sterta nóżek w sklepie mięsnym nie będzie dla niej abstrakcyjnym produktem pozbawionym przeszłości. Nauczyła się też tego, że jeśli już ta kura została pozbawiona życia, byśmy my ją zjedli, nie możemy zmarnować ani kawałka. 
Bardzo podoba mi się robota, jaką odwala Jamie Oliver. Bo okrutna prawda moi drodzy jest taka, że dziś na obiad Świnka Peppa. Miejmy tego pełną świadomość. 


Świeży drób można poznać po nóżkach
Lekcja anatomii


wtorek, 20 listopada 2012

Wieczór pełen wrażeń.

Akcja toczy się w poniedziałkowy wieczór. Osoby dramatu: Syn i Matka.
- Mamooooo, a pamiętasz jak dwa tygodnie temu ci mówiłem,że w ten wtorek mam w szkole występy i mam być przebrany za słowika?
- Ups...
Kurtyna!
Morał: Jak masz matko sklerozę to nie masz wyboru musisz nadrabiać pomysłowością.
bardzo poranna przymiarka

niedziela, 18 listopada 2012

Święto Dobrego Jedzenia

Czy pisałam już, że dzięki dzieciom odkrywam swoje pasje? Dzięki temu, że Jasio zaraził się pasją gotowania, ja zostałam edukatorką Szkoły na widelcu, od której wszystko się zaczęło. Całą sobotę spędziłam: słuchając ciekawych wykładów poświęconych żywieniu dzieci, gotując oraz dyskutując o tym co można zrobić, by poprawić jakość żywienia w szkołach i domach. 
Dziś jako miłośnicy dobrego jedzenia i przede wszystkim zdrowego gotowania odwiedziliśmy Good Food Fest. Było cudownie. Fantastyczna, wręcz rodzinna atmosfera, tłumy zadowolonych ludzi i mnóstwo pysznego jedzenia! Maria zjadła ze dwa liście jarmużu i spróbowała wszystkich rodzajów sera ze Skaryszewów. Syn mój pod okiem Grzegorza Łapanowskiego (myślę, że śmiało mogę go nazwać wielkim idolem Jana) mieszał, siekał i ozdabiał potrawy. Piękny dzień! W lodówce mam teraz między innymi: buraka liściastego, białą marchew, ser szenker,  hiszpańską oliwę i obgryzionego przez Marysię zielonego kalafiora. Mam nadzieje, że Jasiek pomoże mi w kuchni i stworzymy z tych produktów kila pysznych dań. 
I tylko jedno się dzieciakom nie podobało, że impreza nie miała polskiej nazwy...
A tutaj niespodzianka (taram taram) blog mojego syna: Jana gotowanie 

Dzieciaki w akcji

 Maria w pracy
Degustacja

P.S. Wiecie chyba, że w wychowaniu dzieci bywam czasem samolubem? Dlatego widzę jeszcze jedną i najważniejszą zaletę rozwijania pasji mojego syna. Będzie mi pysznie gotował!!!!!

czwartek, 8 listopada 2012

Plastyka twarzy

Zakupiłam masę plastyczną, która ma formę malutkich styropianowych posklejanych kuleczek. Dają się formować w różne kształty. Dzieci lepiły przeróżne rzeczy, ale najlepszą zabawą okazało się doklejanie sobie nosów, wąsów, bród i krzaczastych brwi.

niedziela, 28 października 2012

Praca u podstaw

Jan od rana ciężko pracuje. Jak widać nawet nie zdążył zdjąć pidżamy. Czyżby próbował odpracować swoje intymne zwierzenia na łamach szkolnego zeszytu?

piątek, 26 października 2012

Praca samodzielna.

Jan samodzielnie odrabia lekcje. Cieszę się z tego powodu. Choć czasem...No cóż błędów nie zrobił, z prawdą się nie minął.
W najbliższym czasie spodziewam się kontroli sanepidu i gastrologa z przychodni rejonowej:-)


poniedziałek, 22 października 2012

Się na mnie uwzięli

Remont zjawił się niespodziewanie. Nie przedstawił się, tylko od drzwi zaczął siać zamęt. Wtrącił się w nasze spokojne życie, utarte znanymi torami. Wbił się w nasze nozdrza gipsowym pyłem. Czy stare kaloryfery były złe, ja się pytam, Droga Pani Spółdzielnio? Pani Spółdzielnia z Remontem nie odpowiadali. Robili swoje, roznosząc na butach syf po całym mieszkaniu. Poddałam się. Zaczęłam szukać pozytywów. Bo jak już to wszystko posprzątam, jak już ułożę, odkurzę, wyczyszczę-będzie cud, miód. Przynajmniej przez chwilę. Bo w końcu jest pretekst, żeby pomalować przedpokój. I może zedrę w końcu plakat ze ściany w pokoju dzieci? O tak. Zerwałam razem z kawałkiem ściany. Wystarczyło dotknąć lekko palcem, by dziura się powiększała. Pamiętacie ten odcinek ,,Alternatyw 4'' w którym facet chciał wcisnąć wystającą klepkę? Reakcja lawinowa. Przez chwile zastanawiałam się, czy to nie jest przekaz z zaświatów? Może gdybym odkuła tą ścianę, moim oczom ukazałaby się wiadomość od obcej cywilizacji? 
Zamiast kuć poszłam jednak napić się melisy. Nie pomogła. 


Jan ozdabia freskami sklepienie 

rzeczona dziura

środa, 17 października 2012

Perfekcyjna Pani Domu...

...nie cofnie się przed niczym, by w mieszkaniu zapanował ład i porządek. Łatwo jej przychodzi nawet wykorzystanie dziecka (jako istoty najmniejszej w rodzinie), by zaopatrzone w latarkę czołową wyczyściło kąty w głębi szafek zbeszczeszczone przez niespodziewany remont.
Patrzcie i uczcie się!


P.S. A największa sztuką jest by wykorzystywany nie domyślił się, że jest wykorzystywany. Na ten przykład Maria podczas sprzątania krzyczała, że jest górnikiem i bardzo jej się całe przedsięwzięcie podobało.

Dziękuję.

Dziękuję ,,Zwyczajnej Mamie'' za wyróżnienie. Czuję się zaszczycona.
Choć szczerze przyznam, że cierpliwość nie jest moją mocna stroną, ale odkąd lepię z gliny pracuję nad nią.

Wyróżniam następujące blogi:
  1. Emilowowarsztatowo za całokształt. Uwielbiam, małpuję i zazdroszczę Emilowi wspaniałej zabawy. 
  2. Oksymoron za zabawę językiem i dostrzeganie komizmu w przejawach dnia codziennego-bawi mnie do łez.
  3. Mama-Manufaktura  za mega kreatywność!
  4. Myverygoodideas bo pisze go wspaniała, kreatywna artystka i na dodatek jest moją kuzynką!
  5. Niebieski igielnik, bo chciałabym tak szyć, lecz niestety mam dwie lewe ręce do robótek ręcznych.
  6. Z pamiętnika matki wariatki, bo mam słabość do matek wariatek.
  7. Matka Sanepid , bo..patrz punkt wyżej.

sobota, 13 października 2012

Liściowe ozdoby

Na ostatnich warsztatach plastycznych w Klubie Mam na Bemowie wykonaliśmy jesienne ozdoby. Wyobrażaliśmy sobie, co by było gdyby liście na jesieni zamiast żółknąć, przybierałby by kolory tęczy. Dałam dzieciom metaliczne farbki, którymi pomalowały liście. Część z nich ozdobiła salę plastyczną, a część zabrały do domów. Listki Marysi przywiązane do patyczka stały się jesienną ozdobą półki ze zdjęciami.
Maria i jej dzieło
Bardzo spodobały nam się jesienne weki Emila i na pewno zrobimy własne.

sobota, 6 października 2012

Festiwal Korczak

Dziś rozpoczął się XVI Międzynarodowy Festiwal Teatrów dla Dzieci i Młodzieży Korczak. Mieliśmy okazję zobaczyć spektakl otwierający festiwal. Był to ,,Najmniejszy Bal Świata'' Teatru Baj Pomorski z Torunia. Spektakl przeznaczony jest dla dzieci od lat 7, my jednak wybraliśmy się całą rodziną. Spektakl jest multimedialny, co znaczy że to, co dzieje się na scenie oglądamy na dużych ekranach ustawionych po obu stronach sceny. Początkowo podeszłam sceptycznie do tego pomysłu. Akcja dzieje się w studiu filmowym, aktorzy występują na tle niebieskiego pokoju, który na ekranie zmienia się w zależności od potrzeby w kolorowy pokoik, łąkę, czy podniebne przestworza. Dzięki temu zabiegowi dzieciaki poznają telewizyjne triki, wymaga to jednak takiej ilości sprzętu, że zasłania on aktorów, akcje śledzi się więc głównie na ekranach. Jest to więc specyficzna mieszanka teatralno-telewizyjna. Taki teatr telewizji oglądany na żywo. Dzieci reagowały żywiołowo na to widowisko, zwłaszcza na postacie ubrane w niebieskie kombinezony okrywające szczelnie całe ciało, które były na ekranach niewidoczne.
Główną bohaterką jest rozbrykana dziewczynka zwana Migawką. To niezbyt miła postać. Nawet mi się to podobało, że tym razem to dziecko było bohaterem negatywnym, a biedni rodzice nie dający sobie rady z krnąbrną córeczką byli zagubieni i dobroduszni. Migawka sprawia, że jej rodzice znikają. Po chwili swobody zaczyna za nimi tęsknić. Żeby ich odnaleźć musi przejść kilka prób, które zmuszają bohaterkę do przemyślenia i naprawienia swoich zachowań. Dominika Miękus grająca rolę Migawki, była naprawdę wspaniała. Tata-komar też nam się podobał. Świetna była muzyka Piotra Klimka.
Polecamy Wam ten spektakl. Zabierzcie na niego dzieci i bądźcie pewni, że sami się nie znudzicie. Zabawny, mądry, a momentami wzruszający. Co prawda problemy techniczne wymusiły przerwę w trakcie spektaklu, długo trwało sprawdzanie kabli i sprzętu, w tradycyjnym teatrze to by się nie zdarzyło. Ale może taki jest wymóg czasów?  Refleksja ta naszła mnie, gdy podczas przerwy wiele z młodych widzów wyjęło swoje ajfony itp i zaczęło w nich dłubać.



wtorek, 2 października 2012

Przepis na grę terenową, czyli jak zaimponować ośmiolatkowi.

Gra terenowa to nowsza odmiana podchodów. Lubiliście podchody? Ja uwielbiałam. W ostatnia sobotę zorganizowałam urodzinową grę terenową dla Jasia i jego kolegów. Udało się, choć okiełznanie dziewiątki ośmiolatków to prawdziwe wyzwanie. Za rok to na pewno będą kulki. 
Poniżej kilka rad dotyczących organizacji gry terenowej.

  1. Planowanie należy rozpocząć odpowiednio wcześniej. Podstawa to dokładne poznanie terenu po którym będziemy się poruszać. Jeśli w naszej okolicy nie ma terenów zielonych szukamy najbliższego parku czy lasu. Wymyślamy motyw przewodni gry, w naszym przypadku było to poszukiwanie prezentu dla solenizanta, który został ukryty. Aby go odszukać dzieci musiały rozwiązać szereg zadań.
  2. Poszukujemy miejsc charakterystycznych. W moim przypadku były to: pagórek saneczkowy, wioska indiańska na placu zabaw, ujęcie wody oligoceńskiej, tablica informacyjna przed boiskiem sportowym, lustro na skrzyżowaniu (takie dla kierowców wyjeżdżających z osiedla), duży głaz w lesie, drzewo oznaczone pomarańczowym kółkiem (czyżby przeznaczone do wycinki?).
  3. Przy każdym punkcie dzieci musiały rozwiązać zagadkę. Świetnie jeśli uda nam się zwerbować pomocników, którzy będą czekać na ,,wycieczkę'' w oznaczonych miejscach. Do swojej gry zaangażowałam 3 osoby. Dodatkowo w prowadzeniu grupy pomagali mi rodzice dzieci. Ciężko było zapanować nad rozbrykana grupą i niejednokrotnie musieliśmy gnać za chłopakami. Warto na samym początku zabawy jasno określić reguły i zasady poruszania się, zwłaszcza jeśli będziemy przechodzić przez jezdnię, czy iść wzdłuż drogi. 
  4. Punkt kulminacyjny powinien być zaskakujący. Sprawdzają się stare mapy z zaznaczonym skarbem. W naszym przypadku mapa prowadziła na działkę, na której był zakopany prezent Jasia. Ostatnia wskazówka była ukryta w ogrodowym krasnalu i wskazywała konkretne miejsce, gdzie należy kopać.    Oczywiście każdy z uczestników gry dostał kawałek skarbu w postaci czekoladowych monet i żelków. 
  5. Musimy pamiętać że w czasie gry dzieciaki mogą zgłodnieć, trzeba mieć więc prowiant i napoje, mokre chusteczki i apteczkę.             
   
Dla chętnych poniżej zamieszczam mój chaotyczny opis zabawy. Gra miała następujący przebieg: 
  • Zbiórka pod blokiem. Krótkie wprowadzenie i określenie zasad (nie biegamy, poruszamy się w grupie itp). 
  • Pierwsza wskazówka w postaci krótkiego wierszyka została powieszona w oknie przy wejściu na klatkę. Chłopcy musieli ją odnaleźć i odgadnąć o jakim miejscu mówi wierszyk (pagórek nieopodal). 
  • Na pagórku ukryte było kolejne zadanie. W kopercie znajdowała się zaszyfrowana wiadomość i opis zadania, które muszą wykonać. Dałam dzieciakom kawałek materiału i flamastry, musiały stworzyć flagę drużyny i wymyślić jej nazwę. Gdy wykonały flagę otrzymały klucz do szyfru. Odszyfrowane hasło wskazywało kolejne miejsce. ,,Odszukaj Różę w wiosce indiańskiej''. 
  • Dzieci szukały kwiatu, tymczasem Róża to imię naszej małej sąsiadki, która trzymała kolejną wskazówkę.  Tym razem dzieciaki musiały odnaleźć wodopój. 
  • Przy ujęciu wody oligoceńskiej czekał już Pan Inżynier z zagadkami fizycznymi. Chłopaki musieli odgadnąć co zrobić z kulką plasteliny, aby ta nie opadała na dno w naczyniu z wodą, tylko utrzymywała się na powierzchni. Za rozwiązanie zadania chłopcy dostali kolejną wskazówkę prowadzącą do następnego miejsca. 
  • Przy tablicy informacyjnej zatrzymaliśmy się na dłużej. Wiadomość dotycząca kolejnego przystanku zaszyfrowana była w tekście tablicy. 
  • Kolejnym przystankiem było zwierciadło drogowe. Tam chłopcy musieli ustawić się w kolejności alfabetycznej. Stojąc w szeregu przed lustrem trzymali tabliczki ze swoimi imionami, gdy na moje hasło odwrócili je na druga stronę w zwierciadle mogli odczytać tekst następnej wskazówki. 
  • Udaliśmy się zgodnie z podpowiedzią do lasu, gdzie na wielkim głazie czekała Pani Zagadka. Zadała dzieciom dwie trudne zagadki. W nagrodę za prawidłowe odpowiedzi wskazała którą ścieżka mają iść i wyjawiła miejsce ukrycia mapy. 
  • Chłopcy na drzewie oznaczonym kółkiem odnaleźli mapę, która poprowadziła ich do ostatniego punktu gry.
  • Na działce kazałam szukać chłopakom ostatniej wskazówki Jedyna osobą, która znała miejsce jej ukrycie była Marysia, ale nie była skora wyznać swojej tajemnicy grupie rozbrykanych kolegów. Podpowiedziałam im że maja szukać ogrodowego krasnala. W środku krasnala była karteczka z informacją, że mają kopać na prawo od buraków. 
  • Po krótkim poszukiwaniu buraków skarb został wykopany. Prezent Jasia zapakowałam do metalowej puszki i owinęłam w torebkę. W środku oprócz prezentu były czekoladowe monety i słodycze do podziału dla wszystkich uczestników. 

Zdjęć nie mam. Byłam tak zaaferowana, że zupełnie zapomniałam o pstrykaniu. Jedynie tort uwieczniliśmy na zdjęciu. 
 
        Poniżej zamieszczam zdjęcia z gry, którą organizowałam dla Jasia dwa lata temu. Wtedy motywem przewodnim był Skarb Piratów. Wtedy gra była dużo łatwiejsza, a zadania bardziej manualne (układanie puzzli, rozdzielanie grochu i fasoli) Za każde rozwiązane zadanie dzieci dostawali fragment zdjęcia z zaznaczonym miejscem ukrycia skarbu.