Ja: Co było na obiad?
Jan recytuje na wydechu: Zapiekanka z makaronem i kiełbasą.
Ja podejrzliwie: Jakbyś to wyrecytował, lepiej się przyznaj, że tylko przeczytałeś menu, ale obiadu nie zjadłeś.
Jan z rezygnacją: Tylko przeczytałem. Ale sama powiedz: Makaron! Kiełbasa! Razem w zapiekance! Zjadłabyś to?
Przez te krętactwa stałam się bardziej podejrzliwa, syn więc stara się jak może.
Ja: Byłeś na obiedzie w szkole?
Jan: Byłem.
Ja z powątpiewaniem: Czy aby na pewno?
Jan, pewnie: Tak. Mam dowód.
Ja: Jaki?
Jan wyciągając rękę: Plamę po klopsach na rękawie.
Nie żebym go zmuszała do jedzenia czegoś, czego nie lubi, jestem od tego daleka. Perswaduję mu tylko jakie to dla mnie ważne, żeby jadł regularnie posiłki, że to dla jego zdrowia, że jak mu nie smakuje zupa, to niech spróbuje chociaż drugiego, że nie zawsze mam czas zrobić obiad itd. itp. Może poskutkuje,
choć w obliczu wyrafinowanych gustów Jana będzie ciężko.
Jan je kotleta schabowego. Przekraja go, przygląda się uważnie i mówi:
-Mamo, czy uważasz że stopień wysmażenia tego mięsa jest odpowiedni? Czy ono nie jest przypadkiem za różowe?
No cóż....chyba zabronię mu oglądać Top Chefa , którego uwielbia, bo niedługo będę mu musiała przystawki i główne dania serwować na obiady. Straszy mnie jeszcze, że zaczął zbierać pieniądze na obiad w restauracji Modesta Amaro. Drżyj szkolna stołówko, rośnie recenzent kulinarny!