sobota, 26 marca 2011

Matka na ziarnku grochu.

Matka to jednak jest jakaś inna kategoria człowieka. No bo jest tak: ojciec dzieciom zabiera pociechy do dziadków na weekend, mieszkanie wolne, a matka co? W piątek jak tylko zamykają się za dziećmi drzwi idzie do sąsiadki na ploty, potem schodzi do własnego mieszkania i postanawia rozsiąść się na kanapie i zwolnić trochę pamięci na dekoderze. Obejrzy sobie te wszystkie dobre filmy, co to je puszczają na złość między 2 a 3 w nocy i co to je sobie nagrała, by obejrzeć je w bliżej nieznanej przyszłości. Posączy sobie wino,zje czekoladowe mikołaje, co ze świąt zostały, owinie się kocem, nałoży sobie na gębę maseczkę, co to dawno straciła ważność, a którą to sobie obiecywala stosować dwa razy w tygodniu, by sie nie zestarzeć przedwcześnie. Siada sobie taka matka, mości się bo oto ma dla siebie całą kanapę, nikt się samolubnie nie rozkłada na całej długości. Pilot w jedną rękę, kieliszek w drugą, film ciekawy, nawet świeczkę zapachową sobie zapaliła...tyle, że jakoś tak dziwnie jej sie robi, coś zaczyna ją uwierać, skupić się nie może, głowa sama odwraca się od telewizora w stronę...no właśnie! W stronę sterty nieuprasowanych ubrań! Nagle zauważa porozrzucane po podlodze zabawki, które zaczynają tlić się złotą poświatą, brudne naczynia z kuchni pobrzękuja metalicznie, słyszy szelest odzieży czekającej na pranie w koszu na bieliznę. Zła na siebie myśli, że przecież może prasować i oglądać jednocześnie. Opróżnia więc jednym chaustem kieliszek i odpala żelazko. A do żelazka woda potrzebna. Idzie do kuchni po wodę. Żeby nalać do dzbanka wodę trzeba opróznić zlew. Trudno. Zapełnia zmywarkę, myje patelnię i napelnia dzbanek. No to jeszcze dla przyzwoitości stół wyciera, bo brudny. O Boże żelazko! Biegnie do pokoju, wlewa wodę w rozpalone żelazko i zaczyna prasować, zapomniała zatrzymać film więc straciła już wątek, ale nie chce sie jej przewijać. Prasuje, prasuje, prasuje, wypija kolejny kieliszek. Po dwóch godzinach wszystko poskładane leży na stole, suszarka pusta. No ale szkoda żeby stała taka pusta, można by pranie włączyć. W łazience ładuje pralkę, włącza pranie, przegląda się w lustrze, maseczka dawno przyschła do twarzy. Zmywa maseczkę, przy okazji przeciera lustro, bo ochlapane przez córkę, która nie może zrozumieć, że szczoteczkę elektryczną włącza sie dopiero po wsadzeniu jej sobie do ust. Umywalka też brudna, to też przetrze. No to teraz można wrócić na kanapę. Idąc wdeptuje w kinderniespodziankę leżącą na podlodze, podnosi ją i zanosi do dziecięcego pokoju. Otwiera drzwi, a tam armia kinderniespodzianek, maskotek, autek, puzzli patrzy na nią groźnie i żąda odłożenia na miejsce...i tak dalej i tak dalej.

poniedziałek, 21 marca 2011

Kasza atakuje katar

Ostatnio na śniadania i kolacje króluje kasza jagnlana. Jak wiadomo bowiem kasza jaglana pomaga na katar i wzmacnia odporność. Nie wystarczy jednak się na nią patrzeć, trzeba ją również zjeść. A ile można jeść kaszę gotowaną na mleku polaną syropem klonowym? Gdy więc stawiając kaszę na stół zaczynały się głosy typu ,,znowwwuuu?'' postanowiłam zakamuflować kaszę, zdezorientować dzieci, a wszystko oczywiście dla ich dorba i zdrowia! Wdziałam więc fartuch w kolorach moro i przystapiłam do akcji:
1. Kryptonim budyń
Pół szklanki kaszy jaglanej prażę chwilkę w garnku z grubym dnem. Następnie zalewam szklanką wrzątku i szkalnką mleka. Gotuję ok 15 minut na wolnym ogniu. Gdy kasza lekko przestygnie wrzucam ją do malaksera i mikuję z dodatkiem dwóch łyżek jogurtu, lub odrobiną mleka na gładką masę. I teraz można dodać: 3-4 kostki gorzkiej czekolady, albo mrożone owoce, np. truskawki, albo łychę mleka skondensowanego o smaku toffi z tubki. Miksować jeszcze chwilę, dosłodzić fruktozą jeśli to konieczne i podawać dzieciom jako budyń. Można włożyć do silikonowych foremek do pieczenia muffinów i gdy budyń  ostygnie i nabierze kształtu wyłożyć na talerz. Wygląda obłędnie i jeszcze bardziej zdezorientuje dzieci, które zjedzą ze smakiem kolejną porcję jaglanki.


2. Kryptonim placki
Gdy zostanie trochę kaszy ze śniadania - na kolacje na bank będą placki. Kaszę mieszam z mlekiem/maślanką/jogurtem, rozdrabniam widelcem, można tez zmiksować w blenderze. Dodaję dwa jaja, mąkę, łyżkę oleju i starte jabłko, lub rozgniecionego banana. Smażę placki na złoto i podaję niczego nie podejrzewającym dzieciom.

3. Kryptonim creme brulle
Przygotowuję kaszę jak na budyń karmelowy, dodaję tylko odrobinę ekstraktu z wanilii. Wkładam do żaroodpornych miseczek posypuję brązowym cukrem i zapiekam chwilę w piekarniku ustawionym na grill, aż z cukru utworzy się karmelowa skorupka. Dzieci szaleją ze szczęcia.


A tu jeszcze kilka fajnych pomysłów:



poniedziałek, 14 marca 2011

Wielkopolskie wychowanie

Staram się jak najrzadziej zabierać dzieci na zakupy do hipermarketów czy centrów handlowych. Z drugiej strony powinny się oswajać, żeby potem przy byle wizycie nie wpadały w amok i nie szalały na widok ruchomych schodów. Przed przekroczeniem progu świątyni konsumpcji odpowiednio dzieci przygotowuję. I nie piszę tu tylko o najedzeniu/wysikaniu, ale także pewnym przygotowaniu psychologicznym.
Po pierwsze ustalam zasady, uprzedzam dzieci, że na nic się nie dam naciągnąć i pozwolę wybrać im co najwyżej serek lub soczek. Informuję, że wyjdziemy jak tylko zaczną biegać, krzyczeć i pouczam o nie rozdzielaniu się. Przeżyłam ja w życiu przygodę, kiedy to zgubiłam w sklepie dwuletniego syna, który to cichcem wyszedł z samochodu-wózka, podczas gdy ja wybierałam ser. Znalazł się po kilku minutach wpatrzony błogo w obracające się na grillu kurczaki. Swoją drogą sama sobie byłam winna, bo nie posłuchałam syna , który cały czas mówił, że chce obejrzeć ,,kujcaki''. Obecnie mój niezastąpiony syn szkoli swoją młodszą siostrę z zasad panujących w przybytkach konsumpcji. Oto przykłady: 

Maria pędzi do samochodzików napędzanych na dwuzłotówki.                                                
Jasio: Mario, możesz sobie usiąść, ale nie będziemy tam wrzucać pieniążka, co? Bo za takiego pieniążka można kupić rurkę z bitą śmietaną! No chyba wolisz rurkę?

Maria przykleja się do szyby sklepu z zabawkami i wymienia: Kup mi to i to i to.                             
Jasio: Mario, w internecie taniej.

Jaś: Kupisz mi to mamo?                                                                                                               
Ja: Mogę Ci kupic na urodziny, jeżeli chcesz.
Jaś: Ale to jeszcze duuuużoooo czasu…(żałosne westchnięcie)                                                       
Ja jednak również znam pewne sztuczki: Zawsze możesz to kupić za swoje pieniądze ze skarbonki.                                                                                                                                        
Jaś: Eee, no to chodźmy…

Maria też ma swoje sposoby, którymi próbuje mnie rozmiękczyć. Szeroki gest ręki wskazuje regał ze słodyczami. ,,Teego niee ceeeemy. Prafda mamo?’’ I spojrzenie wygłodniałego króliczka. A jak już się zgodzę na jakiś ,,słodycz’’ to zaraz druga ręka sięga po duplikat dla brata. Albo okrzyk i zachwyt w oczach, połączony z mruganiem rzęsiskami z zachwytu ,,Oooooo to jest moje ujubione!!!!’’I tak jestem twardsza od Taty, który po spojrzeniu króliczka kupi prawie wszystko. Dobrze, że rzadko chodzi z Manią na zakupy.

W dziale z książkami juz sobie folguja, bo wiedzą, że na bakugana czy konia z wodogłowiem się matki nie naciągnie, ale na fajną książkę przy odrobinie wysiłku i owszem.

Albo westchnięcia mojego syna:,,Dlaczego oni do wszystkiego muszą dodawać cukier?’’, ,, Mario, pamiętaj, że reklamy kłamią’’,      ,,Kupmy więcej starczy na dłużej'', ,,Czy na pewno tego potrzebujemy?'', ,,Mario to jakieś dziadostwo, lepiej kupic coś porządnego''.


Maria podczas symulacji zakupów





czwartek, 10 marca 2011

Ocet i soda-pomysł na zabawę.

Właściwie to do tej zabawy zainspirował mnie zatkany zlew. Odtykając go używałam octu i sody oczyszczonej i przypomniała mi się zabawa, którą zobaczyłam kiedyś na jakiejś stronie internetowej. A poza tym wyczytałam na stronie Reni Jusis, o zastosowaniach tego cudownego białego proszku-czyli sody. Zresztą używam jej dosyć często nie tylko do wypieków, ale także do przemywania miejsc po szczepieniach, czyszczenia łazienki, neutralizowania zapachów, prania, a teraz również do zabaw plastycznych.
Owijamy dzieci folią. Stół wykładamy gazetami. Ustawiamy szklanki w kuwecie/misce/brytfance. Szklanki napełniamy do połowy octem i zabarwiamy barwinkami spożywczymi lub farbą (lepsze są barwiniki, bo farby łącząc się z octem nieprzyjemnie pachną). Do ufarbowanego octu dodajemy odrobinę mydła w płynie, lub płynu do mycia naczyń. I teraz najlpsze! Wsypujemy do szklanek po łyżce sody, energicznie mieszamy i oglądamy prawdziwe erupcje kolorowych wulkanów!

A tak wogóle to zapraszam mamy i dzieci na wszystkie zajęcia do Klubu Mam na Bemowie i dziękuję mamom za pomoc przy sprzątaniu po dzisiejszych warsztatach:-)


poniedziałek, 7 marca 2011

Dziadku Sto Lat!

Ostatnio brak mi czasu...w domu rośnie sterta nieuprasowanej odzieży, słońce przebijające się z trudem przez brudne okna odsłania tumany kurzu pochowane po kątach...nie żeby mi to specjalnie przeszkadzało. Jak zmruży się oczy to ma się złudzenie porządku. Zaległości biorą się z zajętych weekendów, które spędzamy poza domem. Ostatni spędzilismy wyjątkowo miło, wraz z bliższą i dalszą rodziną na osiemdziesiątych urodzinach mojego Dziadka. Przy okazji urodzin przeglądałam stare fotografie. Może jestem sentymentalna, ale oglądanie tych zdjęć sprawiło mi niesłychaną radość.  Emocje uchwycone na tych zdjęciach, szczegóły które zauważamy w tle, odszukiwanie podobieństw rysów twarzy, a jednocześnie wiedza o tym jak potoczyło się życie fotografowanych osób, jak niekiedy brutalnie zostało przerwane. Oglądając te zdjęcia, te wesołe twarze moich krewnych, nieświadome zbliżającej się zawieruchy wojennej skłaniają mnie do refleksji...jednocześnie zachwycają i dają poczucie ciągłości, przynależności. Kto wie, może ktoś kiedyś będzie w ten sposób oglądał moje zdjęcia?

Dziadek z mamą podczas wycieczki do Gdyni 1938r.

Dziadek (w środku) podczas wakacji na wsi 1937r.

Tort mojego autorstwa - prezent dla solenizanta

                                                             Roztańczona prawnuczka
  Mimo konieczności założenia koszuli z guzikami (wstręt do guzików dziedziczny) zadowolony Prawnuk

Dziadku jeszcze raz wszystkiego najlepszego!

wtorek, 1 marca 2011

,,A gdzie jest Prosiaczek? Też sobie przypomniał, że zapomniał...''

Pamiętałam, żeby 23 lutego zamieścić urodzinowego posta, ale zapomniałam, że pamiętałam...zresztą to u mnie normalne.
Moi dordzy jakby nie patrzeć rok minął odkąd pojawiłam się w blogosferze...no cóż, chyba trochę się uzależniłam i pewnie z tych dotychczasowych dziewięciu  tysięcy wejśc na bloga, z pięć jest moich...
Ponieważ staram się być na diecie (choć czasem zapominam, że jestem), to tortu sobie z tej okazji nie upiekłam. Wkleję Wam za to zdjęcie mojego ulubionego brownie, które wygląda jak zakalec i jestem z tego dumna!

Brownie
2 tabliczki gorzkiej czekolady (im lepsza jakośc czekolady tym lepsze ciasto)
kostka masła
6 jaj
100 g mąki (tj. 10 płaskich lyżek)
150 g cukru
bakalie (ewentualnie)
Czekoladę należy rozpuścić z masłem w kąpieli wodnej i odstawić do ostygnięcia. Włączcie piekarnik na 180 stopni. Jajka zmiksujcie z cukrem i mąką i cały czas miksując dodawajcie ostudzoną czekoladę. Wmieszajcie w mase bakalie i wylejcie ciasto na wyłożoną pergaminem blachę.
Ciasto piecze się około 20 minut.
Jak uznacie, że jest za mało czekoladowe, można dorobic polewę z dwóch tabliczek czekolady rozpuszczonych w kąpieli wodnej ze szklanką śmietanki 30%. Albo podajcie je z bitą śmietaną, albo z lodami, albo polane likierem...
Wygląd zakalcowaty odstraszy co bardziej konserwatywnych smakoszy, dzięki czemu więcej ciasta zostaje dla was.
Smacznego.