sobota, 29 stycznia 2011

Powtórka z domowej rozrywki

Blogowi niedługo stuknie roczek. Postanowilam zrobić małe wspominki i przy okazji pokazać Wam kilka pomysłów na chwilową pacyfikację dzieci w zimowy weekend. Wszystkie poniższe przykłady przetestowalam na własnych dzieciach, lub ochotnikach którzy stawili się na prowadzone przeze mnie warsztaty plastyczne w Klubie Mam na Bemowie. Z góry uprzedzam, żeby miłośnicy porządku, ładu i czytsych dzieci nie powinni realizować tych pomysłów dla własnego dobra.
Zapraszam do przeglądu: 
1. malowanie rękami - zawsze się sprawdza. Świetna zabawa nawet dla maluszków, przyjamniej dopóki nie będą chciały oblizywać rączek. Potrzebne: papier i specjalna farba do malowania palcami.

2. malowanie pianą - rewelacjyjne zajęcia dla dużych i małych. Dobrze, jesli dzieci siedzą w wannie i nie roznosza piany po calym domu. Potrzebne są: pianka do golenia, barwniki spozywcze lub wodniste farbki.

3. malowanie kosmicznym glutem - należy przygotować dosyć gęsty kisiel z wody i mąki ziemniaczanej lub kukurydzianej. Kisiel dzielimy na kilka porcji i każdą z nich farbujemy plakatówkami lub barwnikami spożywczymi, odstawiamy do wystygnięcia. Dzieci malują oczywiście łapkami.



4. malowanie kulkami - do zabawy świetnie nadadzą się szklane kulki, jeśli takowych nie mamy poprośmy dzieci, żeby zrobiły kulki z plasteliny. Kartkę papieru umieszczamy np. w prostokątnej formie do pieczenia, albo glębokiej tacy. Kulki maczamy w rzadkiej farbie i kładziemy na papier. Trzymając naczynie przesuwamy kulki, które rysują dla nas niepowtarzalny rysunek.

5. malowanie warzywami - starajmy sie wykorzystać nie tylko, od razu  nasuwające sie na myśl, katofle, ale też inne warzywa które wpadną nam w ręce. Piękne stemple wychodzą z kapusty, przekrojonej główki czosnku, albo cebuli, przekrojona różyczka kalafiora odbija sie jako piękne drzewko . Nać marchewki można wykorzystać jako pędzelek.


6. malowanie przyprawami - potrzebne będą: papier, klej, przyprawy. Wybieramy te przyprawy, które nie podrażnią oczu. Wykluczone są: pieprz, papryka, chilli. Użyjmy gożdźików, curry, cnamonu w proszku i korze, gorczycy, kminku, majeranku, oregano, anyżu w gwiazdkach, liści laurowych itp. Dajmy dzieciom wszystkiego powąchać, spróbować jeżeli mają ochotę. Zapach będzie unosił się w domu jeszcze długo po ,,malowaniu''.

7. malowanie buzi - swojej lub członków rodziny. Zalecam używanie kolorowych kosmetyków lub farb do malowania twarzy i schowanie głęboko flamastrów i permanentnych pisadeł.



8. malowanie ekstremalne - uwaga! tylko dla rodziców o mocnych nerwach...lub dla tych przed generalnym remontem mieszkania.


wtorek, 25 stycznia 2011

Hannah Montano idź na emeryturę!

Dotychczas nie zwracała uwagi na to, co na siebie wkładała. Byle było wygodnie, metki i gumki nie uwierały. Bluzka z Bobem Budowniczym? Dżinsy po starszym bracie? Chętnie! Do niedawna uparcie twierdziła, że ma siusiaka jak Jasio i bawiła się tylko klockami i autami.
Lecz pewnego dnia nadeszła wielka metamorfoza. Nie wiem od czego to się zaczęło. Może na niebie nieoczekiwanie pojawiła się wielka różowa chmura i wypuściła różowy gaz, zatruwając wszystko dookoła? Może we śnie ukazała się w poświacie różu Hello Kitty i z łapą wzniesioną ku górze nakazała- głosem nieznoszącym sprzeciwu -zakładać spódniczki i rajstopki ze swoim wizerunkiem i tym samym płacić haracz firmie Sanrio? Może indoktrynacja nastapiła w żłobku, gdzie bardziej zaawansowane w zagadnieniu koleżanki uświadomiły małą Marysię, że odtąd stała się dziewczynką, prawdziwą różową dziewczynką lat dwa z kawałkiem i musi teraz zakładać spódniczki, sukienki, tiule, falbany i koronki nawet w największy mróz! No i róż! Ale nie blady, broń cię Hello Kitty, pudrowy również nie. Róż musi być różowy, nasycony, hellołkittowy! Odtąd każdy poranek zaczynamy od negocjacji co też Marysia dzisiaj ubierze. Na jutro mamy już przygotowana letnią sukienkę i nie ma zmiłuj.
Na róż w szafie się godzę, tak samo jak na nowo odkrytą dziewczęcość mojej córy, która w końcu zauważyła, że różni się w wielu sprawach od braciszka. Już nie domaga się golenia włosów na jeżyka przy każdym strzyżeniu Jasia:-) i niezbyt chętnie bawi się samochodami.  Ja nadal będę omijać szerokim łukiem różowe działy  z zabawkami, powstrzywać torsje na widok zwierzątek z wodogłowiem i wytrzeszczem oraz lalek ubranych jak prostytutki. Nie kupię córce różowej pralki, ani butów z puszkiem na obcasiku. Uważam, że to nie są zabawki odpowiednie dla mojej małej Marysi i propagują niezdrowe stereotypy.
A gdy za kilkanaście lat Maria przyjdzie do domu ogolona na łyso/wytatuowana/zakolczykowana, czy co tam jeszcze przyjdzie nastolatkom do głowy, mimo wszystko z rozrzewnieniem będe wspominać etap różowy w życiu mojej córki.

czwartek, 20 stycznia 2011

O psie, który mówił po polsku

Po co nam Clifford, po co nam Marta –pies który mówi, skoro mamy naszego, swojskiego, poczciwego Ferdynanda? Sama bym sobie zapewne o nim nie przypomniała, gdyby nie splot zbiegów okoliczności. Po pierwsze przeczytałam jakiś czas temu świetny wywiad z Ludwikiem Jerzym Kernem,po drugie dostaliśmy od kuzyna, który nie wiadomo kiedy wydoroślał, wydanie ,,Zbudź się Ferdynandzie'' Naszej Księgarni z lat siedemdziesiątych. Solidna księga z niezapomnianymi ilustracjami Kazimierza Mikulskiego. Po trzecie wybraliśmy się, za namową znajomej, na spektakl ,,Ferdynand Wspaniały'' do Domu Kultury Działdowska. W trakcie spektaklu doznałam olśnienia po którym całymi wersami zaczął powracać do mojej pamięci tekst Kerna, którego jako dziecko słuchałam z kaset magnetofonowych* Postanowiłam niezwłocznie zakupić audiobook. Gdy tylko go odsłuchałam odkryłam z zaciekawieniem, że śmieję się teraz w zupełnie innych momentach niż kiedyś. No cóż…bo to jest po prostu literatura dla dużych i małych i jedni drugim wcale nie przeszkadzają.


* kaseta magnetofonowa to taki przedpotopowy nośnik informacji powszechny zanim wymyślono płyty cd

niedziela, 16 stycznia 2011

Przebieranki

Czy pisałam już o moim wewnętrznym imperatywie? No chyba. więc on mi absolutnie zabrania wypożyczania strojów karnawałowych dla dzieci. Wiąże się to z tym, że na kilka dni przed balem szyję/kleję/rysuję po nocach, by zadowolić swoje wymagające dzieci. Przeszukując wieszaki w lumpeksach nie mogę się oprzeć kimonowym bluzeczkom, fikuśnym kapeluszom, tiulowym spódnicom, skórzanym kamizelkom. Przetrzymuję płachty materiału na peleryny, zbieram sreberka od czekolad do wyklejania zbroi i noży żółwii Ninja.
Dzieci mają pudło różnych strojów, nakryć głowy, torebek, mieczy i rewolwerów w razie gdyby zapragnęły urządzić wielkie przebieranki. Sama jako dziecko uwielbiałam sie przebierać. Pamiętam jak pewnego dnia w pierwszy dzień wiosny przebrałam się za butelkę płynu do mycia naczyń – tak, tak dobrze przeczytaliście.
A gdy byłam w wieku mojego syna robiliśmy rodzicom przedstawienia. Ja przebrana za chłopca, a mój brat za dziewczynkę ( z wyraźnym biustem zrobionym z biurkowych, plastikowych jeżyków do wbijania długopisów). Zabawy zaprzestaliśmy, gdy mój brat zorientował się pewnego razu, że chłopcu przebieranie się za dziewczynkę nie przystoi. Wybacz bracie moją niedyskrecję:-)
W tym roku Marysia zapewne zechce założyć na bal jedną ze swoich tiulowych spódnic, a może nawet wszystkie naraz? Jeżeli jednak się rozmyśli, zawsze może pożyczyć domowej roboty skorupę żółwia, która pozostała po Żółwiu Ninja. Jasio ma do wyboru tekturową zbroję, strój pirata, a może wymyśli coś całkiem nowego i trzeba będzie coś wymyślić? Czekam na wyzwania!


poniedziałek, 10 stycznia 2011

Ciasto zamiast kuligu

W niedzielę miał być kulig, niestety zamiast sań przydałaby sie amfibia, więc z kuligu nici. Pani ze stadniny kazała czekać na śnieg. Czekam więc tak jak kiedyś, kiedy byłam mała. Czekam na śnieg i na kulig i nie mogę się doczekać.
Tymczasem żeby czekanie było łatwiejsze zrobiłam mój ulubiony sernik. Ulubiony z dwóch powodów. Po pierwsze nie trzeba go piec, co jest wielkim ugdogodnieniem, zwłaszcza jak się ma tendencję do przypalania ciast. Po drugie jest naprawdę dobry. Przepis pochodzi z Lublina.
Sernik Ewy  Ś.
2 litry mleka
400ml śmietany 18%
4 jaja
3/4 szklanki cukru
cukier waniliowy (ja dodaję ekstrakt)
kostka masła (temp. pokojowa)
Na spód:
paczka ciastek (najlepsze digestive, albo kruche piernikowe)
1/3 kostki masła rozpuszczonego
Na wierzch:
truskawki (ok. 500g) użyłam mrożonych
żelatyna
cukier do smaku

Mleko gotujemy w garnku z grubym dnem. Gdy zacznie się gotować wlewamy śmietanę rozbełtaną z jajkami i dokładnie mieszamy trzepaczką. Gotujemy na bardzo malym ogniu ok. półtorej godziny. Mleko się zważy i wytrąci się ser.Trzeba często mieszać i nie dopuścić, żeby do dna garnka cokolwiek przywarło. Gdy ser będzie gotowy należy go odcisnąć na sitku wyłożonym gazą/ścierką/pieluchą tetrową. Czekamy aż ser ostygnie. W tym czasie:
Rozmrożone truskawki należy zmiksować. Do pół szklanki wrzątku wsypujemy odpowiednią ilośc żelatyny, rozpuszczamy dokładnie mieszając i wlewamy do truskawek. Mieszamy energicznie.
Ciastka wsypujemy do malaksera i miksujemy, albo wrzucamy do szczelnej torebki i okładamy wałkiem. Rozdrobnione ciastka mieszamy z rozpuszczonym masłem i wykładamy masa tortownicę. Można też tortownice wyłożyć herbatnikami/biszkoptami, albo upiec kruchy spód.
Masło miksujemy z cukrem i wanilią i dodajemy po troche sera. Masa może być trochę grudkowata, ważne by się nie zważyła. Wykładamy masę serową do tortownicy, zalewamy tężejącymi truskawkami i wkładamy do lodówki na kilka godzin.
Przepis skomplikowany ale naprawdę warto się troche namęczyć, bo efekt pyszny.

wtorek, 4 stycznia 2011

J+E=WMBK

- Jasiu, kim chciałbyś zostać jak dorośniesz?

- Księdzem

- A dlaczego?

- Bo ksiądz nie musi mieć żony.

Takie było podejście mojego syna do instytucji małżeństwa i do instytucji kobiety przy okazji. Ale czemu się dziwić, kiedy w szkole same nauczycielki, koleżanki nieproszone spakują plecak, przygładzą grzywkę i nadąsane upomną, że się nie pożegnał jak należy. W domu siostra hetera rozstawia starszego brata po kątach, a przy obiedzie potrafi zwrócić uwagę ,,Jedz i nie gadaj!’’. Zresztą matka nie lepsza!
No więc kobiety stały u Jasia na straconej pozycji. Są oczywiście wyjątki od reguły. Czasem siostra potrafi być słodka, kuzynki to najlepsze kumpele do zabaw, a idolką stała się Edyta Jungowska. A jak się zaczęła ta fascynacja? Na mikołajkach w Teatrze Studio, gdzie Jasio poznał Panią Edytę osobiście. Wystartował w konkursie, który prowadziła. W nagrodę dostał audiobooka nagranego przez Edytę Jungowską z Pippi Pończoszanką Astrid Lingren. No i się zaczęło. Najpierw wysłuchał Pippi, potem zażyczył sobie ,,Dzieci z Bullerbyn''. Powiedziałam że owszem, może od Mikołaja dostanie, na to on, że to za dużo czekania i ruszył w stronę skarbonki. Ewenement to wielki, bo od dawna wiadomo, że Jasio zbiera na wyjazd do Legolandu i wydaje swoją gotówkę z największą niechęcią. Tym razem bez zmrużenia oka wyskoczył z kasy. Sześć godzin słuchania Dzieci z Bullerbyn! Potem pod choinką znalazł kolejną Pippi. Teraz do kolekcji brakuje mu już tylko ostatniej części. Szczerze mówiąc nie przepadam za audiobookami, bo rodziców rozleniwiają, a przecież wiadomo, że codzienne czytanie dziecku jest ich obowiązkiem! Ale cóż, Jasio woli jak mu czyta Edyta i nawet trochę jestem zazdrosna o tę znajomość. Zwłaszcza gdy zdarza mu się na dobranoc ucałować Edytę w okładkę, a w google wpisywać z uporem maniaka ,,edytajungowskagry''. Płyty sa naprawdę ładnie wydane, do każdej dołączone są książeczki z wycinankami, a Edyta musze przyznać czyta fantastycznie.
Astrid Lingren nie trzeba reklamować. Uwielbiamy! Przy Emilu ze Smalandii śmiejemy się do rozpuku! Dzieciom z Bullerbyn zazdrościmy Bullerbyn. Pippi zazdrościmy konia, samodzielności, piegów i szalonych pomysłów. A jak Jasio juz pojedzie do Legolandu to następna zbiórka funduszy będzie na wyjazd tu.
 
 
 
 
P.S.
A jeżeli traficie na spektakl Pippi Pończoszanka w Teatrze Dramatycznym to idźcie KONIECZNIE! My wybieramy się powtórnie jak tylko będzie w repertuarze.