wtorek, 31 maja 2011

Błotne kąpiele z okazji Dnia Dziecka

-Prosię!
-Co prosię?
-A nic, mówiłam do dziecka.
Taki  oto cytat ze słuchowiska ,,Alicja w Krainie Czarów'', którego ostatnio słuchamy na okrągło, za mną łazi. Bo oto żyjemy w coraz bardziej strerylnych czasach. Ja się pytam gdzie się podziały brudne dzieci? W sklepach niebrudzące plasteliny, nieplamiące flamastry, kolorowanki do malowania wodą. Matki gonią za swoimi dziećmi z mokrymi chusteczkami, odkażającymi żelami. Brudzenie się wyszło z mody. A jak ja sobie przypomnę swoje ulubione zabawy to było to: wyciąganie ślimaków spod kamieni, przeczesywanie kompostu w poszukiwaniu dżdżownic, skakanie po kałużach, jedzenie wiśni w taki sposób, by sok kapał po brodzie. Może dlatego do dziś lubię sie czasem ubrudzić? Zanurzyć ręce w cieście, nałożyć ziemię do donic, poczuć grudki ziemi pod palcami.
Nie mam kompostu, nie mam kamieni ze ślimakami, ale od niedawna mamy w Klubie Mam na Bemowie maleńki ogródek, w którym zanim wyrośnie trawa, można zrobić piękne błotko. A po co? Jak to po co? Dla moich prosiątek! Jutro o 17:30 z okazji Dnia Dziecka ostatnia tura błotnej przygody. W piątek zostanie zasiana trawa.
Z okazji Dnia Dziecka życzę wszystkim dzieciom okazji do wybrudzenia się, bo jak wiadomo brudne dziecko to szczęśliwe dziecko!


niedziela, 29 maja 2011

Ciasto Lina

Zrobiliśmy ostatnio z Marysią ciasto. Ciasto-linę. Ponieważ zużywamy (to znaczy Maria zużywa) mnóstwo tego surowca, postanowiłam wyprodukować ciastolinę domowym sposobem. Idealnego przepisu na ciastolinę szukałyśmy długo, potem jakiś czas szukałyśmy cream of tartar - składnika jednego z przepisów. W końcu znalazłam składnik w Londynie, ale w Warszawie też można kupić w Kuchniach Świata.
Oto najlepszy naszym zdaniem przepis na ciastolinę.  Z przepisu wychodzą dwa kubki ciastoliny.
1 kubek mąki
1/2  kubka soli
2 łyżki cream of tartar czyli wodorowinianu potasu-muszę sprawdzić czy można zastąpić proszkiem do pieczenia*
1 kubek wrzątku
1 łyżka oleju
barwniki spożywcze
Do wrzątku dodajemy barwnik spożywczy. Sól rozpuszczamy we wrzątku dodajemy mąkę wymieszaną z cream of tartar i olej. Wyrabiamy.





Ciastolina jest miękka, wolniej wysycha niż ta ,,sklepowa'' i jest w pełni jadalna, chociaż na szczęście nikt nie chciał jej jeść. Skończyło się na lizaniu.

* zastąpiłam cream of tartar proszkiem do pieczenia. Do ciasta trzeba dodać więcej mąki i konsystencja jest bardziej luźniejsza, lepiej się sprawdza cream of tartar.

piątek, 27 maja 2011

Różowe panowanie ciąg dalszy

Kto zasiada na tym krześle?



Oczywiście różówa, rozczochrana Księżniczka!


P.S. Dzięki ciociu Aniu za naklejki:-)

A dzisiaj wybieramy się na Piknik Rodzinny w Parku Górczewska. Będę prowadziła warsztaty plastyczne, oprócz tego wiele innych atrakcji. Zapraszamy.

czwartek, 26 maja 2011

Dzień Matki

Jadłam dziś młodą kapustę. Sama zrobiłam. Smakowała prawie jak ta, którą robi Mama. Mam nadzieję, że kiedyś podobnej spróbuję u Marysi, a może u Jasia?
Dzięki Mamo za przepis na kapustę i za całą resztę.

niedziela, 22 maja 2011

Londyn piknikiem stoi część druga

Niezbędnym sprzętem w Londynie jest kosz piknikowy. Obecnie szukam tkiego wiklinowego w starym stylu, który pomieści komplet zastawy dla naszej rodziny, upieczonego kurczaka, sałatkę i owoce, do tego obowiązkowo kraciasty obrusik.
W Londynie jest dużo parków. Trawa tam jest podejrzanie zielona i wybujała, można po niej chodzić a co najdziewniejsze nie jest zasłana psimi minami. Za to widzieliśmy trawnik usiany leżakami, na których londyńczycy opalali się lub drzemali. Tak było na przykład w Hyde Parku.


Cały dzień przeznaczylismy na obejście Kew Gardens. Zastanawialiśmy się czy warto poświęcać cały dzień na chodzenie po ,,ogrodzie botanicznym'', gdy miasto oferuje tyle innych atrakcji. Zdecydowaliśmy się i nie żałujemy. Kew Gardens zajmuje olbrzymi teren w pieknej dzielnicy Londynu Richmond. Jest tam atrakcji bez liku. Zaopatrzeni w specjalny przewodnik dla dzieci z mnóstwem naklejek i ciekawostek ruszyliśmy w drogę.
Mnie najbardziej podobało sie to, że można było zejść z wytyczonych ścieżek i łazić do woli po trawie, rozlożyć się gdziekolwiek się zachciało. Wiem, że jestem monotematyczna, ale brakuje mi tego bardzo w Warszawie, tu po prostu po trawnikach trzeba chodzić z czujnością, co nie jest już tak przyjemne. Zachwycił mnie Ogród Japoński i egoztyczna roślinność w licznych oranżeriach.

                                                            

                                                    
Jasio był zachwycony krytym placem zabaw, gdzie można było obejrzeć z bliska kielich kwiatu, poczuć się jak mucha uciekającą przed rosiczką i dowiedzieć się wielu ciekawostek o roślinach i owadach.


                                                                  
                                                          
Maria nawiązała dużo nowych znajomości.

                                                          
                                                        
Jacek przyglądał się fachowym okiem licznym budowlom.
                                                       
                                                        

Wielkie wrażenie zrobiła na nas trasa spacerowa w koronach drzew, położona na wysokości 18 metrów. Przed wejściem były rzeźby ukazujące sposoby w jakie drzewo pobiera z gleby wodę i dostarcza ją do liści, jak wytwarza tlen, mozna tez bylo wejść dla odmiany pod ziemię. Wspaniała powtórka z lekcji biologii.
Weszliśmy do muezum, w którym ukazane było jak pożyteczne sa rośliny i jak wiele przedmiotów z naszego otoczenia jest z nich wykonane. Wystawa oczywiście była interaktywna. W podziemiach oranżerii były terraria z gadami i płazami, a także akwaria z egzotycznymi rybami. Urocza kawiarenka oferowała ciasta własnego wypieku, a w sklepiku można było kupić przyprawy, rośliny oraz przedmioty i zabawki z roślinnymi motywami, a także książki. Nie doszliśmy do rezydencji króla Jerzego,( która znajduje się na tereni Kew Gardens-w końcu to ogrody królewskie), ale widzieliśmy ludzi przebranych w stroje z epoki, zapraszających do środka. Jedyn słowem spędziliśmy cudowny dzień na łonie natury i przy okazji dowiedzieliśmy się wielu ciekawych rzeczy.

 
                                   
 

czwartek, 19 maja 2011

Londyn szlakiem muzeów

Postanowiliśmy skorzystać w końcu z zaproszenia ,,Wujka Jajka’’ i ,,Cioci Mai’’ i w lany poniedziałek ruszyliśmy do Londynu.
Bogatsza o londyńskie doświadczenia chciałabym Wam z czystym sercem zarekomendować kilka miejsc.
Oj wiele się musimy nauczyć od brytyjskich muzealników. Wszystkie muzea jakie odwiedziliśmy były świetnie przygotowane na odwiedziny dzieci w każdym wieku. Nie wspomnę o udogodnieniach takich jak przewijaki i pomieszczenia do karmienia, restauracje z dziecięcym menu i kącikami zabaw, a także przemiłą służąca pomocą na każdym kroku obsługą. Ciekawe i świetnie przygotowane interaktywne ekspozycje na wysokości oczu małych ciekawskich są naprawdę wspaniałe. Nawet w muzeach bez typowo dziecięcej ekspozycji można było dostać lub kupić przewodnik dla najmłodszych zwiedzających z zagadkami, rebusami, grami i mapkami ekspozycji. Jasio, który uwielbia wszelkie przewodniki i mapy był wniebowzięty.

W Muzeum Historii Naturalnej trzeba by było pomieszkać z miesiąc, żeby obejrzeć wszystko. My mieliśmy tylko kilka godzin. Jasio biegał z zachwytem od eksponatu do eksponatu popędzając nas na każdym kroku. Największe wrażenie oprócz szkieletu dinozaura stojącego w holu robi replika Tyranozaura naturalnej wielkości, która mruga oczami, przeraźliwie ryczy i macha ogonem. Mnie zaciekawiła ekspozycja o owadach, zwłaszcza tych zamieszkujących nasze mieszkania. Teraz gdy Jasio idzie w odwiedziny zaczyna od pytania ,,Czy u Was w dywanie też mieszkają robale?’’ (zdjęcie roztocza w powiększeniu zrobiło swoje). Zajrzelismy do wnętrza ziemi, poznaliśmy kilka nowych gatunków zwierząt, zapoznaliśmy się z najnowszą technologią...dużo wrażeń jak na jeden dzień. Wstęp do muzeum jest wolny.

Jasio i krab
wędrówka do wnętrza Ziemi
 nowy kolega Jasia

Mało, że pięknie położone w dzielnicy Covent Garden to jeszcze bardzo ciekawe. W muzeum dowiemy się wszystkiego o dwustuletniej historii transportu miejskiego w Londynie. Zaczynamy od lektyk i konnych omnibusów, by zakończyć zwiedzanie na wizji transportu przyszłości. W kasach należy poprosić o specjalną kartę dla dzieci, na której zdobywa się znaczki w kolejnych punktach ekspozycji na trasie zwiedzania. Początkowo sceptyczna szybko dałam się wciągnąć w tajniki londyńskiego transportu i biegłam za Jasiem podsłuchując dowcipnej rozmowy koni ciągnących omnibus, oglądając stroje XIX wiecznych pasażerek kolei, próbując swoich sił w prowadzeniu metra, oglądając panoramę z górnego piętra czerwonego autobusu. Och, gdyby w Warszawie powstało takie muzeum, wiem nawet gdzie-w zajezdni tramwajowej Wola!

realizm ekspozycji był zaskakujący
Jasio i kolej
    Jasio ćwiczy przepychanie się w tłumie

w prawdziwym metrze tez bylo ciekawie

Tate Modern czasu było mało, więc matka-czyli ja - puściła sie kłusem po salach, by się odhamiać w oparach sztuki, podczas gdy mąż-inżynier nieczuły na sztukę współczesną spędzał czas z dziećmi w specjalnie zaaranżowanych kącikach. Byly to małe ,,placyki zabaw'', które na pierwszy rzut oka można było wziąć za artystyczne instalacje. Dzieci były zadowolone, matka zachwycona, wizyta zaliczona jako bardzo udana, choć obiecuje sobie, że nastepnym razem wrócę tam samotnie z większym czasowym limitem.



  Jan i Maria przerabiają kubizm
zjeżdzalnia czy instalacja?
 Hurra!
National Gallery i tu nas nie mogło zabraknąć. Dzieci były sceptyczne, Jasio ożywił się dopiero gdy dostał przewodnik po galerii dla dzieci. W kolejnych salach odszukiwał obrazy i rozwiązywał związane z nimi zadania. Maria uprawiał ekwilibrystykę na barierkach okalających sale i skutecznie odwracała uwagę zwiedzających od arcydzieł śpiewając swoją popisową piosenkę o Murzynku. A ja z otwartą paszczęką rozglądałam się dookoła z zachwytem i tak jak w przypadku Tate Modern kiedyś jeszcze tam wrócę!
Zdjęć z National Gallery nie ma, bo nie można było robić i to było jedyne podobieństwo do polskich muzeów.

To były wszystkie muzea na  szlaku naszej londyńskiej włóczęgi. W planach mieliśmy o wiele więcej, a na każdym kroku dowiadywaliśmy się o nowych możliwościach. Nie byliśmy, a bardzo żałujemy w:
i wiele wiele innych...

piątek, 13 maja 2011

Zabawka idealna do auta

Przedstawiam jeszcze jeden pomysł na zabawkę do auta (pod warunkiem, że butelka jesr zakręcona na maksa). Pomysł zaczerpnięty z internetu. Nie tak dawno temu na kreatywnych blogach był wysyp tego typu ,,butelek szpiegowskich''. Połknęłam haczyk i zrobiłam swoje wersje butelek. Zabawa wciągnęła na dłuższy czas zarówno Marię jak i Jasia.
Pomysł jest prosty. Do jego wykonania potrzebne są:
litrowa plastikowa butelka z dużym otworem i nakrętką,
kilka małych przedmiotów (np. moneta, kinderniespodzianki, muszelka, guzik, kulka, pionek);
kilo kaszy/ryżu/drobnego piasku.
Do butelki wrzucamy drobne przedmioty i zasypujemy kaszą. Zakręcamy butlę i dobrze mieszamy. Zadanie polega na odnalezieniu ukrytych przedmiotów poruszając butlą, obracając ją. Dla Marysi zrobiłam małe ułatwienie - mapkę na której narysowałam wszystkie przedmioty. Gdy coś udało jej się odnaleźć, odhaczała to na swojej mapce.




środa, 11 maja 2011

Mini poradnik dla podróżujących rodziców

Czy to nie powinno być tak, że po każdym dłuższym wyjeżdzie z dziećmi powinno się iść na tydzień urlopu na odpoczynek i sprzątanie? Tego pracodawcy jak również Kodeks Pracy niestety nie przewidział. W domu powyjazdowy tajfun zrobił swoje. Ubrania wywędrowały z szafy i teraz należy ich szukać:
a) w koszu na brudy,
b) na suszarce,
c) w stercie rzeczy do uprasowania;
d) w stercie rzeczy w trakcie prasowania, na desce;
e) w stercie rzeczy już uprasowanych, która piętrzy się na stole;
f) w walizce,
g) na podłodze w którymś z pomieszczeń,
h) gdyby wszystkie miejsca okazały się nietrafione, zaleca się zajrzeć do lodówki.
Chaos wdał się w nasze życie i straciłam nad nim kontrolę. Metoda drobnych kroczków nic nie daje, bo ledwo uporządkuję jeden fragment przestrzeni, to w kolejnym dokonuje się spiętrzenie-to się chyba nazywa równowaga w przyrodzie. Kosmos więc nas trawi, a ja łapię się na tym że przysiadam gdzieś w kątku i wspominam naszą podróż, zamiast zabrać się do roboty:-)
Ale do rzeczy. Zacznę od przygotowań. Nie jestem może ekspertem, ale kilka podróży z dwójką dzieci mam już za sobą, a ostatnia była naszą najdłuższą. 17 godzin w drodze, w tym  jakieś 15 w aucie i 2 na promie. Rozsądni rodzice powinni się przed taką podróżą porządnie wyspać, aby zachować zdrowy rozsądek i świeżość umysłu. Dzieci wyspać się nie muszą. Właściwie wskazane byłoby niesyspanie, by jak najdłużej spały w trkacie podróży. Jeśli jest więc taka możliwość rodzice idą spać tuż po dobranocce, podczas gdy dzieci pozostają pod opieką osób trzecich do późnych godzin wieczornych.
Zanim położymy się spać należy porządnie się spakować, przewidując nieprzewidziane.
Po pierwsze jedzenie i picie. Jedzenie najlepiej nie kruszące się, nie rozpuszczające się w upale, owoce pokrojone i obrane, żeby nie robić zbędnego bałaganu. Do picia woda, jeżeli soki to w kubkach niekapkach dla mniejszych dzieci. Do chrupania dobre są orzechy, sprawdza się ogórek w słupkach, albo marchewka. Trochę słodyczy, żeby wkroczyć z nimi w momentach kryzysowych: żelki, batoniki, herbatniki.
Po drugie zabawiacze. Ja zabrałam książeczki z rysowankami, łamigłówkami,oczywiście wcześniej skrzętnie ukrywane, żeby była niespodzianka. Kredki, kartki, książki, gazetki itp.
Zabawki typu ulubiona przytulanka to oczywistość. Do tego małe figurki, układanki (byle nie więcej niż 30 kawałków), memory (koniecznie takie, na którym są różnorodne obrazki) w które gramy na różne sposoby: albo losujemy dwa różne obrazki i zastanawiamy się co je może łączyć (np. guzik i krzesło-oba przedmioty moga być drewniane), albo wymyślamy śmieszne zdania, w których musimy użyć nazw wylosowanych przedmiotów, albo wymyślamy rym do nazwy przedmiotu itp. Fajne do auta jest origami, albo podróżne wersje znanych gier planszowych, karty.
Bańki mydlane sprawdzają się podczas postojów.
Możemy zabrać ekran do puszczania filmów, jeśli takowy mamy, do tego filmy ulubione lub zupełnie nowe. Płyty ze słuchowiskami, najlepiej jeszcze nie osłuchane, do tego płyty z muzyką.
Podróż można tez wykorzystać na długie filozoficzne rozmowy na tematy wszelakie, na które to nie mamy zazwyczaj czasu.
Co chwilę musimy pytać, czy któreś z szanownych latorośli nie chce siusiu. Gdy dziecko samo o tym zawiadamia zazwyczaj jest już za późno na szukanie postoju, tymbardziej na autostradach, gdzie parkingi są co kilkadziesiąt kilometrów.
Oczywiście pakujemy: koce, poduszki, worki na śmieci, lekarstwa, mokre i suche chusteczki, płyn antybakteryjny do rąk, dodatkowe ubranie, cierpliowść, cierpliowść, cierpliwość. A wszystko trzeba mieć tuż pod ręką!

poniedziałek, 9 maja 2011

Maryśko Ty nasza pocieszycielko!

Sto lat! Już trzy lata jesteś wśród nas, dzięki Tobie więcej się śmiejemy i czasem patrzymy na świat Twoimi oczami. Uwielbiamy gdy wkładasz Tacie do kieszeni koniec sznurówki i mówisz ,,Choć do mnie piesku'', gdy krzyczysz w niebogłosy pod prysznicem ,,Aaaa raaaatunku bród!'' widząc fafrocle od skarpetek, które wyleciały ci spomiędzy paluszków, gdy mówisz ,,To mój Jasio!'' jeśli do ukochanego brata zbliży się niebezpiczenie jakaś cudza młodsza siostrzyczka, gdy mówisz ,,To nie pasuje'' i pędzisz do szuflady zamienić ubranie, które właśnie dla ciebie przygotowałam, gdy brudzisz się po łokcie pomagając mi w kuchni, gdy wciskasz przycisk w windzie wspinając się na palce, gdy śpiewasz ,,moja mama jest kochana, moja mama wszystko zje'', gdy robisz swoją minę przez którą nie można Ci niczego odmówić, gdy pędzisz jak szalona na swoim rowerku. Marysiu kochamy Cię!



wtorek, 3 maja 2011

Wcięło nas

i nie zdążyłam Wam złożyć życzeń świątecznych, ani pokazać gotowego koszyczka Marysi. Wszystko dlatego, że wyjechaliśmy daleko i dopiero dziś wróciliśmy. Póki co zajawka, a jak już ochłohnę, popiorę, poprasuję to napiszę:-) a jest o czym ooo

                                                  Pospieszna konsumpcja tuż po poświęceniu
Zgadnijcie gdzie byliśmy