Jakiś czas temu bezdzietny kolega zapytał mnie dlaczego warto mieć dzieci. Pytanie z pozoru proste. Mogłabym od razu roztoczyć przed nim cudowną wizję posiadania malutkiego różowego (niczym prosiątko) dzidziusia, maleńkich stópek, gugania, słodkiego zapachu mleczka i przeszczęśliwych rodziców, którzy co wieczór zamiast w telewizor patrzą na swoje śpiące dziecię rozpływając się w zachwycie. Rzeczywistość jest jednak nieco bardziej skomplikowana i z własnego doświadczenia wiem, że temat trudów macierzyństwa jest tematem tabu, zwłaszcza w środowisku świeżo upieczonych rodziców. Zaciskamy zęby i uśmiechamy się szeroko, gdyż nie wypada narzekać.
No więc moi drodzy, teraz będzie chwila prawdy. Dzieci to przede wszystkim ograniczenia i trudności. Wolność zostaje ukrócona, nasze życie wywraca się do góry nogami. Oto w domu pojawia się mały bożek, wokół którego należy od nowa zorganizować życie. Codzienność to: zmęczenie, walka z wysypkami, dietą bezmleczną, sczepieniami, tonami śmierdzących pieluch, szalejącymi hormonami, krzykiem i płaczem, buntem dwulatka, kryzysem w związku i tak dalej, dalej wymieniać można w nieskończoność. Świat nie wygląda jak na reklamie. Wyciągając jogurt z lodówki okazuje się, że mam podkrążone oczy i rozdeptane kapcie, dzieci za nic nie chcą usiąść do stołu, choćbym ich przywiązała stylowymi lnianymi serwetkami do krzeseł, a mąż jakiś taki ziewający i niemrawy. A to dopiero czubek góry lodowej, bo przecież przed rodzicami stoi zadanie najtrudniejsze: wychowanie dzieci na ludzi. Nie można zdać się na intuicję, to ciężka harówka. Potrzeba do tego konsekwencji, cierpliwości, dociekliwości, dogłębnego poznania własnego siebie, trzymania nerwów na wodzy, jednak nie za dużej gdyż warto pokazywać dzieciom jak radzić sobie ze złością. Każdy nasz błąd może skutkować w przyszłości katastrofą. Nie można być nadopiekuńczym, ale należy wspierać i akceptować. Należy ustalać zasady, ale nie wolno dawać klapsa. Nie wolno podnosić głosu, ale trzeba podnosić poprzeczkę i motywować. Nie wolno przekładać własnych niespełnionych marzeń na dzieci, ale należy szukać indywidualnych pasji i pielęgnować je.
Wychowanie jest jak dryfowanie na morzu. Nie można dać się zassać. Trzeba wynurzać się na powierzchnię i nie zapominać o sobie. Jeśli oddamy się zupełnie dzieciom i utracimy siebie, utoniemy.
Dzięki moim dzieciom lepiej zrozumiałam siebie. Szukając ich pasji, odkrywam również swoje. Moja uśpiona kreatywność ma teraz pole do popisu. Odbywam z dziećmi wiele ważkich dyskusji, dzięki którym uświadamiam sobie co jest najważniejsze dla mnie. Cieszę się ich samodzielnością, dzięki nim stałam się bardziej otwarta. Moje dzieci są motorem wielu moich działań. Nie wszystkie są nastawione na nie, ale wszystkie przynoszą mi satysfakcję. Owszem jestem zmęczona, czasem sfrustrowana, ale są takie momenty kiedy na nie patrzę, kiedy ich słucham, gdy czuję coś tak niesamowitego i pięknego, co utwierdza mnie w przekonaniu że było warto. Dzięki dzieciaki, za to że jesteście!
Bardzo mądre słowa!
OdpowiedzUsuńswietny tekst
OdpowiedzUsuńŚwięta prawda!
OdpowiedzUsuń