Syn jest na kolonii. Nie jest łatwo, oooo nie jest. Ja wszystko wiem. Rozsądek działa. Każde dziecko musi kiedyś wyrwać się spod spódnicy. Zwłaszcza mały mężczyzna. Syn jest samodzielny, mądry i wraaażliwy. Jeju, przecież on taki wrażliwy, a jak on sobie tam radzi, czy dużo łka w poduszkę, czy nikt mu nie dokucza, czy kleszcza nie złapie? Kłębi się w głowie. Zaraz, zaraz opanuj się kobieto! Siedmioro dzieci z jego klasy, wychowawczyni jako opiekunka, same znajome twarze. Da sobie radę. Ale przecież 550 kilometrów od domu, zimne morze, tęsknota i łzy. Ciśnienie skacze, żołądek się zaciska. 2 kilo mniej w ciągu tygodnia. Ja 2 kilo mniej, bo syn pewnie ze trzy. Ommmm, spokój i samokontrola.Tylko nie dzwonić, nie panikować, trzymać się! W pierwszy dzień kolonii pierwszy telefon od Syna. Godzina osiemnasta. Łkanie i słowa wykrztusić nie może. Matka wariuje. Wychowawczyni telefonicznie uspokaja. Dzień drugi - w głosie większa samokontrola, słyszę jak przełyka łzy, dzielnie dopytuje się jak wypełnić pocztówkę. Synu, mówię, ale powiedziałeś że nie będziesz wysyłał. ,,Wyślę!'' krzyczy, ,,a właśnie że wyślę''' Ciekawe co tam napisze, myślę sobie. Ciekawe, czy podobnie jak ja około 25 lat temu zacznę od zdania ,,Kochani rodzice, tu jest okropnie przyjeżdzajcie po mnie jak najszybciej'' by skończyć: ,,Tu jest świetnie. Pozdrawiam. Magda'' (list zaczęłam pisać dnia pierwszego, a skończyłam trzeciego). Dzień trzeci. Syn dzwoni i informuje mnie, że wszystko w porządku, jest fajnie i musi już kończyć. ,,To paaa'' mówi, po czym dodaje konspiracyjnym szeptem ,,Wiesz mamo, ja za Wami strasznie tęksnie''
Wiesz Synu, my za Tobą też.
Kiedyś musi być ten pierwszy raz, da sobie radę :) Jak wróci, to będzie opowiadał na jednym wdechu :D
OdpowiedzUsuń