poniedziałek, 14 marca 2011

Wielkopolskie wychowanie

Staram się jak najrzadziej zabierać dzieci na zakupy do hipermarketów czy centrów handlowych. Z drugiej strony powinny się oswajać, żeby potem przy byle wizycie nie wpadały w amok i nie szalały na widok ruchomych schodów. Przed przekroczeniem progu świątyni konsumpcji odpowiednio dzieci przygotowuję. I nie piszę tu tylko o najedzeniu/wysikaniu, ale także pewnym przygotowaniu psychologicznym.
Po pierwsze ustalam zasady, uprzedzam dzieci, że na nic się nie dam naciągnąć i pozwolę wybrać im co najwyżej serek lub soczek. Informuję, że wyjdziemy jak tylko zaczną biegać, krzyczeć i pouczam o nie rozdzielaniu się. Przeżyłam ja w życiu przygodę, kiedy to zgubiłam w sklepie dwuletniego syna, który to cichcem wyszedł z samochodu-wózka, podczas gdy ja wybierałam ser. Znalazł się po kilku minutach wpatrzony błogo w obracające się na grillu kurczaki. Swoją drogą sama sobie byłam winna, bo nie posłuchałam syna , który cały czas mówił, że chce obejrzeć ,,kujcaki''. Obecnie mój niezastąpiony syn szkoli swoją młodszą siostrę z zasad panujących w przybytkach konsumpcji. Oto przykłady: 

Maria pędzi do samochodzików napędzanych na dwuzłotówki.                                                
Jasio: Mario, możesz sobie usiąść, ale nie będziemy tam wrzucać pieniążka, co? Bo za takiego pieniążka można kupić rurkę z bitą śmietaną! No chyba wolisz rurkę?

Maria przykleja się do szyby sklepu z zabawkami i wymienia: Kup mi to i to i to.                             
Jasio: Mario, w internecie taniej.

Jaś: Kupisz mi to mamo?                                                                                                               
Ja: Mogę Ci kupic na urodziny, jeżeli chcesz.
Jaś: Ale to jeszcze duuuużoooo czasu…(żałosne westchnięcie)                                                       
Ja jednak również znam pewne sztuczki: Zawsze możesz to kupić za swoje pieniądze ze skarbonki.                                                                                                                                        
Jaś: Eee, no to chodźmy…

Maria też ma swoje sposoby, którymi próbuje mnie rozmiękczyć. Szeroki gest ręki wskazuje regał ze słodyczami. ,,Teego niee ceeeemy. Prafda mamo?’’ I spojrzenie wygłodniałego króliczka. A jak już się zgodzę na jakiś ,,słodycz’’ to zaraz druga ręka sięga po duplikat dla brata. Albo okrzyk i zachwyt w oczach, połączony z mruganiem rzęsiskami z zachwytu ,,Oooooo to jest moje ujubione!!!!’’I tak jestem twardsza od Taty, który po spojrzeniu króliczka kupi prawie wszystko. Dobrze, że rzadko chodzi z Manią na zakupy.

W dziale z książkami juz sobie folguja, bo wiedzą, że na bakugana czy konia z wodogłowiem się matki nie naciągnie, ale na fajną książkę przy odrobinie wysiłku i owszem.

Albo westchnięcia mojego syna:,,Dlaczego oni do wszystkiego muszą dodawać cukier?’’, ,, Mario, pamiętaj, że reklamy kłamią’’,      ,,Kupmy więcej starczy na dłużej'', ,,Czy na pewno tego potrzebujemy?'', ,,Mario to jakieś dziadostwo, lepiej kupic coś porządnego''.


Maria podczas symulacji zakupów





4 komentarze:

  1. Synek wyedukowany nieźle ;-) Mnie narazie pewne problemy nie dotyczą, choć podobnie jak u Ciebie łatwiej namówić na kupienie słodycza, zabawki tatę :-o

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale i tak najważniejsze ( jak mówi Jaś) to nie zapominać o dobrej zabawie:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Właściwy dialog z dziećmi i perswazja mamy działa.Ania Ł.

    OdpowiedzUsuń
  4. Najlepsze jest "w internecie taniej" :)))) Mnie rozwala mój młody (2,5 l.), kiedy mówię mu w sklepie coś w rodzaju: Kuba, tego nie kupimy, bo to niezdrowe, wiesz? A on na to: wieeeem, mamo, wieeeem...

    OdpowiedzUsuń