środa, 30 czerwca 2010

Trzecia część o wycieczce- powstrzymajcie mnie, bo to się nie skończy:)

Sandomierz- jeżeli jeszcze tam nie byliście - natychmiast naprawcie to karygodne zaniedbanie. Moim skromnym zdaniem to najpiękniejsze miasteczko w Polsce, choć oczywiście wszystkich nie miałam okazji oglądać. Spędziliśmy w Sandomierzu dzień pełen wrażeń. Każdy znalazł coś dla siebie. Jan zszedł do piwnic sandomierskich i ekscytował się podziemną trasą turystyczną. Maria zjadła pysznego gofra (no dobra 1/3, bo resztę ja) i ganiała gołębie, mąż zachwycał się lessowym wąwozem, mimo chmary komarów, która przegoniła nas po wąwozie w ekspresowym tempie. Ja byłabym w pełni usatysfakcjonowana gdybym zobaczyła jeszcze wojewodziankę Teresę Izabelę Morsztynównę w kościele św. Józefa, o której tyle opowiedziała mi nasza towarzyszka podróży.
Miasteczko jest urocze, bez zadęcia, bez komercyjnego klimatu jaki panuje chociażby w Kazimierzu nad Wisłą. No może trochę irytująca jest wszędobylska obecność ,,Ojca Mateusza’’. Ojciec Mateusz spogląda na nas z witryn informacji turystycznej i z folderu i nawet przewodniczka podziemnej trasy o nim wspomina, a cześć turystów wyciąga aparat tylko wtedy gdy rozpozna fragment planu filmowego ulubionego serialu, jakby mało było bardziej godnych uwagi zabytków. Chociaż z drugiej strony ten sposób promocji jest bardzo skuteczny i szkoda, że więcej urokliwych polskich miasteczek nie występuje w  serialach. W końcu ile można oglądać przerysowaną Warszawę, w której nigdy nie ma korków, ludzie zamiast pracować przesiadują w knajpach, a autobusy są tylko nowe.
A wracając do Sandomierza to szkoda tylko, że tamtejszych wzgórz nie porastają winnice, a z Wisły wyniosły się łososie jak to była za Kazimierza Wielkiego, reszta jest naprawdę wspaniała! Ludzie jazda do Sandomierza!

pod Sandomierzem

na sandomierskim rynku

 w głębi Sandomierza

wtorek, 29 czerwca 2010

Wycieczka w Góry Świętokrzyskie część druga

Podział jest prosty. Ja planuję weekendy, wyszukuję atrakcję i załatwiam wejściówki. Ojciec Rodziny planuje wypady wakacyjne. Razem ustalamy kierunek podróży, ale ustalanie trasy, kwaterunku i planu wycieczki to jego działka. Tak więc przez ostatni tydzień siedział obłożony przewodnikami i przeszukiwał internetowe czeluści, byśmy mogli jak najwięcej zobaczyć.

Sobota była pełna wrażeń. Najpierw zamek Krzyżtopór – to trzeba koniecznie zobaczyć! Rozmach i gabaryty tych ruin zachwycają. Przed powstaniem Wersalu był to największy zamek ówczesnej Europy. Staliśmy oniemiali na dziedzińcu zastanawiając się jak to musiał wyglądać w czasach świetności, a świetność niestety trwała krótko. Jasio właził we wszystkie możliwe zaułki i szukając duchów szwedzkich najeźdźców.
Drugi przystanek był w Kurozwękach. Jest tam do zwiedzenia pałacyk, doprowadzony do porządku przez właścicieli, którzy kilkanaście lat temu odzyskali posiadłość. Weszliśmy do podziemi i na pałacowy dziedziniec. Na terenie ogrodów pałacowych jest mini zoo między innymi z bizonami i plac zabaw dla dzieci, a przed pałacem rośnie olbrzymi kilkusetletni platan.


Maria stawiająca opór najeźdźcom w Krzyżtoporze
jedyny oswojony bizon w Kurozwękach

Przeprawiliśmy się przez Wisłę prawdziwym promem. Dotarliśmy do Baranowa Sandomierskiego, gdzie zwiedziliśmy pałac z pięknymi krużgankami przypominającymi te wawelskie. Bardzo sentymentalno-poetycki pan przewodnik zwrócił naszą uwagę na tulipanowce rosnące przed pałacem. To drzewa podobne do lip na których rosną najprawdziwsze tulipany.


Podczas naszej wycieczki przejeżdżaliśmy przez tereny zalewowe, co zrobiło na nas wielkie wrażenie. Mimo iż w mediach o powodzi wspomina się z rzadka, tragedia ludzi wciąż trwa. Prace przy osuszaniu domów i porządkowaniu zrujnowanych podwórek toczą się cały czas i jeszcze dużo czasu upłynie zanim w te okolice powróci normalne życie.

poniedziałek, 28 czerwca 2010

Wycieczka w Góry Świętokrzyskie część pierwsza

W piątek wyruszyliśmy ponownie w Góry Świętokrzyskie. Pierwszy przystanek w Pacanowie. Od niedawna działa tam Europejskie Centrum Bajki, szczerze mówiąc nie wiedziałam na co się szykować. Brzmi jak przyznacie co najmniej intrygująco. Tak jak Bałtów jest to inicjatywa lokalna zrealizowana dzięki funduszom europejskim, daje prace mieszkańcom okolicznych wsi. Sam budynek wygląda wspaniale, drewno, łupek i szkło tworzą nowoczesną konstrukcję otoczoną pięknym ogrodem ziołowym, z przepływającym strumyczkiem i kilkoma altanami, a także kuźnią gdzie miał byc podkuty Koziołek Matołek. W środku zupełny odjazd. Bajkowe postacie obsługują całe centrum, jest księgarnia i biblioteka z wygodnymi pufami do siedzenia, sala ze stoliczkami gdzie dzieci mogą pograć w gry i porysować. Na oprowadzanie obowiązuje wcześniejsza rezerwacja telefoniczna. Wystawa, czy właściwie podróż po krainie bajki jest naprawdę zaskakująca. Dzieci były zachwycone, zwłaszcza półmrokiem i fantazyjnym wystrojem nawiązującym do różnych bajek. A jest ich tu sporo od naszego rodzimego Koziołka Matołka, Pyzy, Reksia czy Bolka i Lolka przez postacie z bardziej i mniej znanych baśni Braci Grimm czy Christiana Andersena, są też bajkowi bohaterowie z różnych tradycyjnych baśni z całej Europy. W trakcie godzinnej wycieczki staliśmy się tacy malutcy, że bez trudu zmieściliśmy się do kielicha kwiatu, przeszliśmy przez lustro, dotknęliśmy prawdziwego smoka. Dla dzieci była to na pewno wielka przygoda (jak to mawia Flapjack). I niezapomniana podróż w świat wyobraźni. Wiele bajek o których była mowa podczas zwiedzania okazała się dla nas zupełnie nieznana(jak np. Król Valemno zaklęty w białego niedźwiedzia), więc na pewno do nich sięgniemy. Dzięki Bogu nie zaatakowały nas w krainie bajki na przykład disnejowskie Kubusie Puchatki, czy lalki Barbie. Bajek jest jednak tyle, a każdy lubi coś innego, trudno więc zadowolić wszystkich. Brakowało mi tradycyjnego opowiadania bajki, na przykład w stylu opowiadaczy ze Studni O, zaakcentowania jak ważne jest czytanie i czegoś o historii bajek, przypowieści, ustnego przekazywania historii.  Na pewno to wspaniałe miejsce dla wszystkich okolicznych mieszkańców, gdzie sporo się dzieje, organizowane sa przedstawienia, warsztaty, zajęcia plastyczne, a to rzadkośc w mniejszych miejscowościach. Musicie tam się wybrać, żeby wyrobić sobie własne zdanie o tym niezwykłym miejscu.
Ja sama muszę przyznać, że wyszłam z Europejskiego Centrum Bajki w Pacanowie tak samo podekscytowana jak moje dzieciaki. A to był dopiero pierwszy dzień wrażeń jakie czekały na nas w ten weekend.



czwartek, 24 czerwca 2010

Keczupino

Ten przekręt słowny mojego syna lubię najbardziej. Właściwie pomyślałam, żeby to keczupino opatentować. W Ameryce oszaleliby na punkcie kawy z keczupową pianką. Nie sądzicie?
A my wczoraj zaśmiewaliśmy się do ,,ropuchu’’z nowej książki napisanej przez Michała Rusinka ,, Jak robić przekręty. Poradnik dla dzieci’’ wydawnictwa Znak. Nasze typy to dinożarł i schabetti. Książka jak poprzednia pięknie zilustrowana, wierszyki chichotowe. Słowo daję, że wczoraj czytaliśmy ją trzy razy i za każdym razem zachichiwaliśmy się na ,,śmieć''. Tata po powrocie z pracy wertował z synem słownik, który zamieszczony jest na końcu. Rewelacja!
A wogóle to dla małych słowotwórców i słowouków polecam bajkę na MiniMini ,,Marta mówi’’. Marta to pies, który nie tylko mówi, ale też objaśnia znaczenia niektórych trudnych słów. Naprawdę można się wielu nowych rzeczy dowiedzieć i wzbogacić swój zasób słowny o cieakwe zwroty (wczoraj chyba było m.in. o fetorze).



P.S.
I gratuluję raz jeszcze Justynie Nagrody Gdynia 2010! Strasznie się cieszę!!!!

czwartek, 17 czerwca 2010

A moi rodzice są super!

Uwaga, uwaga zdjęcie moich Rodziców znalazło się w najnowszym numerze GAGI!!!! Na stronie 79.
Zdjęcia, które przesłali czytelnicy Gagi ( w tym ja) czekaja na umieszczenie w serwisie My Parents Were Awesome prowadzonego przez nowojorskiego bloggera i komika Elliota Glazera. Przeglądanie tego bloga grozi poważnym uzależnieniem!

Czyż oni nie są boscy?

środa, 16 czerwca 2010

Błoto w gaciach

Mamy szczęście mieszkać w Warszawie, która stoi placami zabaw. Jeszcze nigdy podczas naszych podróży z dziećmi nie udało nam trafić na plac zabaw, który zrobiłby na dzieciach wrażenie. W końcu mieszkamy ,,rzut beretem'' do jednego z najfajniejszych placów w Warszawie na Forcie Bema. Jedynym ,,placem'' jaki zrobił na Jasiu wrażenie był Ogród Doświadczeń w Krakowie, trudno go jednak nazwać placem zabaw w pełnym tego słowa znaczeniu.
Przeczytałam ostatnio w Wysokich Obcasach świetny artykuł o placach zabaw na świecie i od tego czasu marzy mi się  odwiedzenie np. holenderskiego placu zrealizowanego wg projektu ,,Błoto w gaciach''. Czyż nie byloby fajnie umorusać się od stóp do głów w prawdziwym błocku? Ja bym chciała:) Pamiętam place zabaw z mojego dzieciństwa: kilka zardzewniałych, potwornie skrzypiących huśtawek, drabinki umocowane w betonie, na którym nie raz zdarzyło mi sie rozbić głowę. Plac zabaw z prawdziwego zdarzenia zobaczyłam dopiero w Szwecji mając 10 lat, że nie wspomnę o zaliczeniu pierwszego basenu zwypełnionego piłeczkami na promie:) Zakradłam się tam, gdy wszystkie młodsze dzieci poszły spać. Teraz mam alibi gdy wdrapuję się na najwyższą zjeżdzalnię, asekuruję przecież własne dzieci!
W Warszawie place raczej zachowawcze i tradycyjne, ale dzieci je i tak uwielbiają. Jeśli ktoś z Was zna jakiś fajny plac zabaw to proszę o informacje!
A to osobisty ranking Jasia, z którego trudno zorientować się w jego preferencjach. Jak sam mi objaśnił wygrał Fort Bema, pewnie dlatego że najczęściej przez nas odwiedzany.

Pozycja nr 1: Fort Bema-olbrzymi plac zabaw położony na terenie zabytkowego fortu. Jest ogrodzony plac dla maluchów, duży plac dla starszkaów, wioska indiańska i skałki do wspinania się, od niedawna czynny punkt gastronomiczny, w lecie można popływać rowerkiem wodnym po fosie. Uwaga na panią ,,ochroniarkę'' która upomina rodziców korzystających z placowych sprzętów.
Pozycja nr 2: duży plac położony w Parku Kępa Potocka. Plac dla maluchów jest oddalony od placu dla starszkaów o kilkadziesiąt metrów. Duża pajęczyna do wspinania i ścieżka dla rowerzystów.
Pozycja nr 3: Plac zabaw w Parku Żeromskiego przy Placu Wilsona. Do niedawna nasz faworyt. Miękka nawierzchnia na plus, wieczne tłumy na minus. Polecam połączyć z wypadem do  Kalimby lub porankiem filmowym w Kinie Wisła.
Pozycja nr 4: Plac zabaw Ursus Niedźwiadek na ul. Wojciechowskiego dla dzieci w każdym wieku, niedaleko basen, więc można połączyć z wypadem na pływanie. Jest punkt gastronomiczny, brakuje cienia.
Pozycja nr 5: Plac zabaw w kamerlanym Parku im. "Obwodu Praga Armii Krajowej” przy skrzyżowaniu ulic Grochowskiej i Podskarbińskiej. Bardzo miły placyk ze sprzętami dla młodszych i starszych dzieci, są też boiska do gry w piłkę. W razie upału można wykąpać się w fontannie, bo na lody daleko.
Pozycja nr 6: Plac zabaw w Parku Moczydło, a właściwie dwa. Czasem jeżdzimy tam na rowerze, jest miękka nawierzchnia zabawki dla dużych i małych, a jak sie znudzi zabawa (o ile to możliwe) można nakarmić kaczki.
Pozycja nr 7: II Ogród Jordanowski na ulicy Odyńca, znajduje się przy samej Aleji Niepodleglości jednak sprytnie ukryty przed ulicznym szumem. Rozległy teren z całą masą sprzętów, torem dla rowerzystów, często odbywają się tam imprezy dla dzieci, a w bramie wejściowej działają knajpki dla zgłodniałych po całodziennej zabawie.

Praga

wtorek, 15 czerwca 2010

Powtórne narodziny kredek świecowych...

Czwarty dzień siedzenia w domu. Właściwie Jasio mógłby już wyjść, ale jest jeszcze obsypany i nie chcieliśmy wzbudzać popłochu na placu zabaw. Maria póki co bez objawów-tylko czekać.
Wczoraj moje dzieci bawiły się w iluzjonistów. Jasio z przyklejonymi wąsami i w kapeluszu zamieniał Marię w braciszka. Sztuczka polegała na zamknięciu siostry w pudle po zabawkach i wypowiedzeniu zaklęcia, po którym z pudła wychodziła Maria z przyklejonymi wąsami, machająca do publiczności. Zabawa była przednia, tylko Maria nie bardzo wiedziała gdzie ma przyklejać wąsy.
Dzisiaj aby odciągnąć swoja gromadkę od telewizora zaproponowałam recykling kredek świecowych. Wybraliśmy z pudełka te połamane, obraliśmy z papierków, włożyliśmy do silikonowej foremki i rozpuściliśmy w piekarniku (20 minut w 100 st. Celsjusza). Gdy wystygły wsadziłam foremkę na chwilę do lodówki, by kredki stwardniały.

Potem było malowanie, a że Jasiek zamiast rysować coś konkretnego zaczął zamalowywać całą kartkę, to potem nasze prace pokryliśmy czarną farbą akrylową.

Gdy farba wysłchła dzieci wydrapały obrazki plastikowym nożykiem.

Chyba się domyślacie się która praca jest kogo...
Najfajniejsze było wydrapywanie, ale też przyglądanie sie rozpuszczającym się w piekarniku kredkom. Pomysł zaczerpnęłam stąd oraz stąd.

A jutro ranking warszawskich placów zabaw według Jana.

niedziela, 13 czerwca 2010

Placki z czereśniami

Dzisiaj na śniadanie były placki z czereśniami. Dlaczego? Po pierwsze dlatego, że wczoraj Dziadkowie przywieźli całe wiadro przepysznych czereśni uratowanych przed szpakami i nie zdołaliśmy ich wszystkich zjeść. Po drugie dlatego, że mogłam pozwolić sobie dzisiaj na nieśpieszne przygotowania śniadania, bo nie mieliśmy żadnych planów wyjazdowych, a pakowanie na wakacje odkładam na bliżej nieokreśloną przyszłość. A dlaczego w tak piękny dzień siedzimy w domu?


Oto rozwiązanie zagadki:


A placki wyszły naprawdę pyszne. Czereśnie wypestkowałam i chwilę gotowałam na malutkim ogniu. W tym czasie ubiłam pianę z czterech jaj ze szczyptą soli, a żółtka w osobnej miseczce rozbełtałam z połową szklanki maślanki. Żółtka delikatnie wymieszałam z białkami i jedną trzecią szklanki mąki. Smażyłam na maśle. Marysia zjadła trzy, a to już coś!

Od jutra zaczynam obmyślać plan awaryjny, aby nie zwariować uwięziona w domu z jednym dzieckiem ospowatym i drugim wkrótce ospowatym. Swoją drogą właśnie przypomniało mi się, jak chorowaliśmy z moim bratem na ospę i drapaliśmy się wzajemnie, gdy mama nie patrzyła. Nie ma jak solidarne rodzeństwo. Moje dzieci też solidarne. Maria wymusiła kilka kropek z gencjany i domaga się leków, bo jak sama twierdzi ,,Lysia tesss ooola’’ (Marysia też chora). Jasio znosi chorobę dzielnie, odkurzył dziś dawno zapomnianą kolejkę i zabudował pół pokoju trakcją kolejową.

wtorek, 8 czerwca 2010

Dinozaury, porcealna i powódź

Właśnie oglądałam film o tym dlaczego dinozaury zaginęły i przypomniało mi się, że w tym roku zaliczyliśmy nasz drugi Dinopark w Polsce. W zeszłym roku byliśmy w Kołacinku, a w kwietniu tego roku odwiedziliśmy Bałtów. W obu parkach dzieciom się podobało, dinozaury jak to dinozaury z plastiku. Według mnie Bałtów bije jednak Kołacinek na głowę. Po pierwsze ze względu na położenie w Górach Świętokrzyskich, gdzie zresztą znaleziono szczątki prehistorycznych gadów, więc umiejscowienie tu dinaparku jest uprawomocnione. Po drugie zagospodarowanie całej przestrzeni jest fantastyczne. Są wygodne ścieżki dla wózkowiczy, plac zabaw, czyste toalety, kilka barów i restauracji do wyboru, wszędzie czysto, schludnie i po europejsku. Zresztą od razu widać, że park jest oczkiem w głowie mieszkańców Bałtowa, bo w właścicielem wszystkiego jest prężnie działające stowarzyszenie, które założyli sami Bałtowianie. Wokoło jest tyle atrakcji, że trudno zaliczyć wszystko w jeden dzień. My odwiedziliśmy dinapark, safari, zwierzyniec Bałtowski (atrakcją była jazda oldscholowymi amerykańskimi autobusami). Maria zachwycona była zwierzętami, Jasiowi podobało się wszystko, a ja najbardziej zadowolona jestem z odwiedzin w Ćmielowskiej Fabryce Porcelany. Podczas wycieczki po fabryce dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy o wytwarzaniu porcelanowych cudów (czy wiedzieliście, że w procesie wypalania porcelana kurczy się o 20%?), posiedzieliśmy w prawdziwym zabytkowym piecu do wypalania i prześledziliśmy cały proces produkcji. Dzieciaki mogły wszystkiego dotykać. W domu Jasiek sprawdził pod światło oryginalność naszych porcelanowych filiżanek.
Już wkrótce planujemy następną wycieczkę w Góry Świętokrzyskie, bo nabraliśmy na nie apetytu po wizycie w Bałtowie. Jest tam tyle ciekawych miejsc do odwiedzenia, że atrakcji wystarczy na naprawdę dłuuugi weekend, a mieszkańcom tych pięknych terenów przyda się grosz od spragnonych atrakcji turystów po tegorocznych powodziach. Park działa normalnie, Sandomierz też czeka na turystów.




P.S. Jak sobie pomyślę, że te dinozaury żyły na ziemi 160 mln lat…alez to dziwne, co?

sobota, 5 czerwca 2010

Ziuuuuuu

Jeju, jeju...dzisiaj byliśmy w Powsinie. Było sielsko, leniwie, z leżeniem na trawie, zajadaniem sie lodami i obserwowaniem szachistów w czasie gry. Ale gwoździem programu był park linowy! Świetna sprawa. Jasio była zaaaachwycony i ledwo zlazł chciał powtarzać trasę. Maria mniej zadowolona, bo nie mogła uczestniczyć we wspinaczce - a ponieważ rano była na basenie i zjechała z Tatą ze zjeżdżalni, na widok której włos mi się jeży na głowie - mniemam, że poradziłaby sobie na linach z palcem w nosie! Niestety obsługa parku nie chciała dać wiary jej umiejętnościom.