Naszło mnie w wagoniku metra, gdy wbijałam wzrok w sufit wzywając po tysiąckroć imię najwyższego. Zobaczyłam strzałkę i napis ,,przycisk awaryjny’’. Dlaczegóż to ja nie mam takiego przycisku w moim życiu, jakżeby się przydał, chociażby właśnie w TEJ chwili. TA chwila trwała właśnie w najlepsze. Zaczęło się nie wiedzieć jak i dlaczego. Może przegapiłam moment przesilenia, zignorowałam symptomy zbliżającej się katastrofy? Dziecko wrzeszczało, wijąc się i kopiąc osoby postronne, które znalazły się akurat w zasięgu jej niewielkich stópek obutych w zielone tenisówki. Ciałko odziane natomiast w ciasnawy żółty sweterek (kto ma dzieci to zrozumie, że w czasie porannego pośpiechu zrobi się wszystko by nie opóźniać wymarszu do placówki wychowawczo-edukacyjnej, pozwoli się nawet założyć żółty sweterek lalki) naprężało się z ponadludzką siłą próbując wyrwać się z szelek wózka. Jakakolwiek dyskusja nie była możliwa, łzy lały się na sweterek, gile sięgały podbródka. Ja szukałam przycisku awaryjnego, w który jednak moje dziecko nie jest wyposażone. Propozycja czytania książeczki okazała się nie trafiona, włożony w łapki kubek z piciem potoczył się pod fotel, próba wypięcia z wózka i wzięcia na ręce zakończyła się wzmożonym atakiem szału. Frustracja narastała, atmosfera gęstniała. Zaprzestałam więc działań starając się nie dopuścić do większych szkód w taborze metra warszawskiego. Poddałam się i z napięciem czekałam na rozwój wypadków. Patrzyłam na to moje rozszalałe dziecko, słuchałam wrzasku tłumionego hukiem kolejki podziemnej i kątem oka obserwowałam reakcje społeczeństwa. Co robić, co robić…najchętniej by się wysiadło na najbliższej stacji, ale przecież drugie z dzieci czeka w swojej placówce na odbiór, bilet zaraz straci ważność, dziecko może się jeszcze bardziej zdenerwować. I wtedy zauważyłam ten wzrok. Oburzony wzrok ,,cioci dobra rada’’, człowieka wyroczni w sprawie każdej, ze ściśniętymi ustami i zmrużonym wzrokiem srogiej nauczycielki. Już widziałam jak staje - chwiejąc się -gotowa by przeciskać się przez tłum, by przemówić do mnie. Zacznie tyradę od słów ,,Droga paannnni!’’ I słowo daję, że w tym momencie rzuciłabym się na podłogę w szaleńczym widzie i zaczęła wrzeszczeć w niebogłosy niczym moje dziecię …Uratowała mnie nagła poprawa sytuacji, równie niespodziewana jak jej geneza. Uśmiechnęła się lekko i wciągnęła gila z takim wdziękiem… a potem postanowiwszy się przytulić do wyrodnej matki wytarła łzy w mój kołnierz. Czyżby przycisk awarynjy sam się wcisnął?
P.S.
Z dedykacją dla tych co bezzasadnie twierdzą, że u mnie zawsze różowo:-)
P.S.
Z dedykacją dla tych co bezzasadnie twierdzą, że u mnie zawsze różowo:-)