wtorek, 7 września 2010

Coś z niczego.

Kocham tego bloga! Lindsey stała się moją ikoną kreatywnej matki, zresztą jej partner też prowadzi bloga. Zachwyca mnie ich pomysłowość, bezkompromisowość i oszczędność zarazem. U nich w domu nic się nie marnuje, bo nawet zwykła nakrętka, śrubka, stare torebki mogą stać się częścią wielkiego projektu. Czy to będzie domek wróżki z masy solnej, robot, czy przydomowy plac zabaw zawsze będzie jedyny w swoim rodzaju! Bardzo podoba mi się sposób w jaki Lindsay i Paulbo wychowują swoje córki, którym nie obce są uważane za ,,chłopięce'' zajęcia. Budują pojazdy, konstruują elektroniczne zabawki, szlifują, przybijają i świetnie się bawią. Właściwie to chciałabym powtórzyć prawie wszystkie z ich projektów!
W świecie w którym można iść do sklepu i kupić absolutnie wszystko pomysły Lindsey są jak powiew nieskażonego konsumpcjonizmem powietrza.  Bo nie wiem czy pamiętracie czasy, gdy byliśmy mali, gdy trzeba było szyć ubranka dla lalek, cerować skarpetki i strugać szabelki z patyków. Czy nie uważacie jednak, że wtedy bardziej szanowaliśmy naszą własność i bardziej kreatywnie się bawiliśmy? Dziś reklamy podpowiadają dzieciom w co i w jaki sposób mają się bawić, do zakupu czego maja zmusić rodziców, co mają kolekcjonować w dużych ilościach i jak sie ubierać! Wyobraźnia znika!
Ze względu na pogodę pod psem i ostatni miesiąc luzu (od października do pracy..buuuuu!!!) szukam dzieciom rozrywek w domu. Tym razem był to bibułkowy witraż, oczywiście ze strony Lindsey. Gdy zaczęliśmy go robić wyszło słońce, więc pobiegliśmy na dwór odkładając jego wykończenie na kolenje deszczowe dni, a ich jak na razie nie brakuje!



Wystarczy klej w płynie i cienkie bibułki

2 komentarze:

  1. ja pamietam jak bibułą farbowałam sobie włosy i lalką barbii :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Prawie zapomniałam, że bibułki są takie kolorowe i można z nich zrobić takie fajne rzeczy. Anna Ł.

    OdpowiedzUsuń