W ostatnia niedzielę odwiedziliśmy Muzeum Chopina w Warszawie. Kupiłam bilety przez internet, ale oczywiście zapomniałam ich wydrukować, myśląc naiwnie, że nazwisko z rezerwacji wystarczy. Miła, młoda i fachowa obsługa w kasach nie potraktowała mnie z tego powodu jak ostatniego głupka, ale udostępniła komputer z drukarką, gdzie mogłam naprawić swój błąd. Zamiast biletu dostaliśmy karty magnetyczne (Jasio był zachwycony) na których mieliśmy zakodowaną naszą ,,ścieżkę zwiedzania’’. Wybraliśmy zwiedzanie dla dzieci.
Budynek jest pięknie wyremontowany. Choć schody straszą wózkowiczy,, a winda jest słabo oznakowana. Wchodzimy zachwycamy się, rozbieramy się w szatni i wchodzimy do pierwszej sali ekspozycyjnej, a tam niespodzianka. Temperatura w pomieszczeniu sięga 30 stopni (no dobra, może przesadzam i było 26). W kątach stoją ,,stylowe’’ plastikowe wiatraki, które niewiele poprawiają sytuację. W sali dla dzieci jak w tropikach, co być może odpowiada pewnym przekonaniom pedagogicznym, że dzieci nie należy wietrzyć, czapki należy wkładać i od zimna chronić na wszelkie sposoby-nie są to jednak moje przekonania. Czym prędzej przeszliśmy do piwnic gdzie było dużo chłodniej i przyjemniej. W podziemiach można było posłuchać muzyki. Trudno się jednak skupić przy chwilowo znudzonej przygodą 2,5 latce, tym bardziej że po chwili zachciało się jej sikać i pić w jednym momencie. Ekspozycja na piętrach podobała mi się najbardziej. Zwłaszcza listy Chopina z podróży i historie miłosne z jego udziałem. Niezłe było z niego ziółko! Dzieci jednak nie podzieliły mojego zainteresowania, jak również pewna Pani z butlą w ręce, która psikała na wszystkie strony i wycierała ślady palców ze szklanych powierzchni. Zwarzywszy na to, że dużo ekranów jest dotykowych miała sporo roboty, tylko ja się zapytuję dlaczego właśnie wtedy kiedy ktoś sobie w najlepsze ogląda ekspozycję? Jasia zachwyciła techniczna strona muzeum. Pomimo że część ekranów nie działała, w dziecięcej sali było niemiłosiernie gorąco (od ekranów, które się nagrzewają jak kaloryfery), a wszędzie kłębił się tłum zwiedzających Jasio dzielnie, z kartą na szyi przystawiał ją gdzie się dało i zakładał wszystkie możliwe słuchawki. Powiedział, że chce tam wrócić. Maria nic nie powiedziała, tylko domagała się jedzenia i picia. Ja mam mieszane uczucia. Muzeum jest nowe i kosztowało mnóstwo pieniędzy, a część ekspozycji już nie działa, lub uruchomienie jej wymaga pomocy obsługi. Brakuje klimatyzacji. Chętnie tam wrócę chociażby po to, żeby wysłuchać wszystkich listów Fryderyka, ale to już na pewno nie w Roku Chopinowskim.
Dla mnie osobiście twórczość Chopina jest trudna dlatego jestem pod wrażeniem, że są ekspozycje adresowane bezpośrednio do dzieci. Ania Ł.
OdpowiedzUsuńNo niewiele to ma wspólnego z samą twórczością kompozytora, ale frajda dla dzieciaków była. W końcu Ferdek tez kiedyś był dzieckiem:-)
OdpowiedzUsuń