Helołin - wiadomo, święto NIE polskie:-) lecz niejedyny to powód, że nosem kręcę. Gdybym chciała pójść z dziećmi na rundę po osiedlu proponując sąsiadom psikusa i oczekując słodyczy, wcześniej musiałabym zrobić mały rekonesans, żeby od drzwi nie natrafić na powitalną ,,wiązankę''. Więc nie odważę sie wyjść na przechadzkę w stroju wiedźmy, bo ludzie nie gotowi, nadmiar słodyczy nie zdrowy, a przechadzka mogłaby okazać się wielce niepedagogiczną.
Lubię za to w dyni grzebać, piec ciastka i straszyć dzieci wilkołaczym wyciem lub zanosić się z nienacka babojagowym śmiechem. Dzieci też to lubią do czasu aż się trochę przestraszą i w końcu proszą: ,,Mamo ale bądź już znowu mamą''. I wtedy przebrani za strachy zasiadamy do zajadania jabłkowych szczęk, obciętych paluchów i zielonego kisielu z zatopinonymi pająkami...mniam!
nasza zeszłoroczna dyńka
A paluchy robi się z ciasta kruchego. Formuje się paluszki, jako paznokieć wystepuje połowa migdała. Po upieczeniu- końcówki ciastek moczymy w dżemie krwiopodobnym i zajadamy. Szczęki wykrawa się ćwiartek jabłek, zęby są z płatków migdałowych, można jeszcze dorobić jęzory z żelków.
Zupa! Zupa dyniowa ponad wszystko! Z makaronem typu "gwiazdeczki"! :))
OdpowiedzUsuńJa uwielbiam dynię z octu, pyszny dodatek do mięsnych dań Ania Ł.
OdpowiedzUsuńJak widac Dyńka rządzi! U mnie jedna czeka na balkonie aż w końcu się nia zajmę...
OdpowiedzUsuńpamietam jak zawsze nas straszylas :) i prosiliśmy Cię żebyś opowiadała straszne historie a potem nie mogliśmy spać :)
OdpowiedzUsuńZawsze była dobra w babojagowym śmiechu z głebi trzewi.
OdpowiedzUsuń