piątek, 31 grudnia 2010

Świąteczne ciasto

Dzisiaj o cieście mandarynkowym. Po pierwsze zaklinam Was: myjcie mandarynki, sparzajcie je, inaczej grozi Wam poważny rozstrój żołądka - jaki przydażył się Jasiowi i jego Tacie.
A jeżeli uwielbiacie smak i zapach mandarynek to zróbcie sobie ciasto mandarynkowe z przepisu Nigelli Lawson, choć w moim otoczeniu nazywane jest ciastem mandarynkowym Magdy. Także przepraszam Cię Nigello jakby co.
Wystarczy przygotować:
4 duże mandarynki lub 6 małych (powinny być bezpestkowe)
1 szklankę zmielonych migdałów (przed świętami powróciły do Lidla)
1 szklankę cukru (zgadnijcie co? dodaję mniej)
1 łyżeczkę proszku do pieczenia
6 jajek
Mandarynki dokładnie myjemy, wkładamy do garnka i zalewamy wodą. Gotujemy na małym ogniu około godziny. Ugotowane mandarynki odcedzamy na sitku i leciutko odciskamy (żeby pozbyć się wody, a nie soku).Gdy owoce ostygną włączamy piekarnik na 180 st. Celsjusza. Całe mandarynki, ze skórą, wrzucamy do blendera i miksujemy na mandarynkową pulpę. Jeśli mandarynki mają dużo pestek można je przed miksowaniem wydłubać.
Do pulpy wbijamy jajka i miksujemy. Mączkę migdałową mieszamy z proszkiem i cukrem i dosypujemy do masy ciągle miksując. Ciasto jest dosyć rzadkie i takie powinno być. Wlewamy masę do okrągłej tortownicy i pieczemy godzinę w 180 st. Celcjusza.
Ja podaję to ciasto z polewą z gorzkiej czekolady. Te smaki bardzo do siebie pasują! Wierzch posypuję płatkami migdalowymi.
Życzę Wam smacznego, jak również Nowego Roku pełnego miłych niespodzianek, osiągniętych celów, snucia nowych planów i żeby było się z czego pośmiać, nawet gdybyśmy mieli  śmiać się  z samych siebie (ta refleksja naszła mnie po przeczytaniu fantastycznej książki Mariusza Szczygła ,,Zrób sobie raj'' o Czechach i ich podejściu do życia - polecam!)

poniedziałek, 27 grudnia 2010

Czasowa amputacja obu członków rodziny

Gdy Ci choćby czasowo odejmą członka (rodziny) budzisz się w środku nocy i czujesz dziwne swędzenie, tylko okazuje się że nie ma się w co podrapać:-) Dzieci wyjechały na ,,fejie'' świąteczne do Dziadków.
Osieroceni rodzice pierwszej nocy śpią niespokojnie. Słyszą głosy i budzą się pewni, że właśnie ktoś przez nich przepełzł na środek łóżka. Druga noc jest łatwiejsza, w momencie gdy już właśnie przychodzi sen z satysfakcją zdążą zauważyć, że nikt ich zaraz nie wyrwie ze słodkiej nirwany z żądaniem piciu/siku/misia. Mogą przedłużyć sen dokładnie o tyle ile trwa: budzenie, ubieranie, karmienie, mycie, kremowanie, wbijanie w zimową odzież potomstwa. Cały starannie ułożony, przetrenowany, wyćwiczony plan dnia daje w łeb!  Mają czas na marudzenie, powolne człapanie do łazienki, w której to o dziwo nie walają się sterty odzienia w rozmiarze 92/122. Piją kawę nie parząc podniebień, wychodzą z domu swobodnym krokiem. Potem do pracy. A po pracy? Cóż począć ze sobą w ten wolny dzień? Można iść przed siebie, nie trzeba rozglądać się za niskopodłogowymi autobusami, można czytać książkę, zjeść byle co, nie przejmując się że w lodówce nie ma: jaj od biegających kur, parówek, mozarelli, a kakao właśnie się kończy. Można iść do kina - i to nie na kreskówkę 3D. Najlepiej wybrać się na kino niezależne, by zaakcentować z całą siłą swoją chwilową niezależność. Można pić wino i zostawić niedojedzoną czekoladę na widoku. można oglądać w telewizji program jaki sie chce, a nie tylko minimini. Można pojechać do centrum handlowego i połazić po sklepach do utraty tchu - wystarczy się tylko  mocno zaprzeć, by nogi z rozpędu same nie zaprowadziły nas do działu dziecięcego. Najlepiej od razu pędzić do wieszaków z bielizną, albo półek z butami - pooglądać sobie najmodniejsze botki na obcasie, których po zakupie można używać jako stylowego wazonu, bo przecież w takich botkach nie przejdziesz po zaśnieżonym chodniku, nie poprowadzisz auta, ani nie dogonisz uciekającego dziecka...ech.
Idziesz spać bez konieczności dojadania niezjedzonych kolacji, włączania prania, wieszania prania,  pakowania plecaków, szykowania śniadania. Zasypiasz i...śnią Ci się Twoje dwa urwisowate blondasy, słyszysz ich śmiech i budzisz się. Pędzisz do pokoju dzieci, a tam pusto, ciemno, głucho. . Misie mają smutno zwieszone łby, a plecak z rozpiętym suwakiem straszy pustką. Smutno tak jakoś...na szczęście jeszcze tylko trzy dni. Jakoś damy radę.

piątek, 24 grudnia 2010

Święta

Kochani bądźcie spokojni w te  święta, delektujcie się chwilą i  świątecznymi potrawami, śmiejcie się głęboko i  śpiewajcie najgłośniej jak umiecie.
Zdjęcie pozowane

Przejmowanie obowiązków Głównego Piernikowypiekacza od Jasia
Choinka
Białoruskie ozdoby upolowane na festynie w Biskupinie
Ozdoby od Dziadka Karola

Miałam przed  świętami napisać o wypiekach, ale trudno napiszę po świętach. Mój wewnętrzny imperatyw nakazał mi bowiem sprzątać oraz kucharzyć, czasu internet zabrakło. A teraz idę zjeśc kawałek oskrobanego z przypalenizny piernika!
Dobrej nocy!


niedziela, 19 grudnia 2010

Gęsty las

W gęstym lesie jestem jeżeli chodzi o porządki przedświąteczne i wypieki. W tym poście miałam Wam zaprezentować piernik, ale musiecie poczekać aż go oskrobię z przypalenizny i obleję czekoladą. No cóż...
Dzisiaj mieliśmy zająć się wypiekiem pierniczków, ale los chciał, że Jasio - nasz główny ,,piernikowypiekacz'' zachorował i nie może nawet patrzeć na jedzenie, nie mówiąc już o wypiekaniu, lukrowaniu i ozdabaianiu.
Za to wczoraj wyruszyliśmy po choinkę. Ciepło ubrani, zaopatrzeni w sanki wybraliśmy się na pobliski bazarek i przytargaliśmy piękną jodełkę, która na razie nie jest ubrana, ale i tak jest piekna. 
Wczoraj Jasio zabrał się za robienie dekoracji. Wpadły mu w ręce druciki do czyszczenia fajek. Zakupiłam kiedyś zestaw, bynajmniej nie po to żeby czyścic fajkę, ale by właśnie zużyć je w jakiś kreatywny sposób.
Jasio tak się wczoraj wkręcił w kręcenie drucików, że wykorztystał wszystkie do stworzenia swoich trójwymiarowych konstrukcji, jedna z nich wisi juz na choince.
Maria za to twierdzi, że jest już duża i w związku z tym postanowiła nauczyć sie czytać. Wiadomo bowiem, że Maria czuje się na dokładnie 6,5 roku. Oto jak przeczytała napis brzmiący TOTO - ,,tata kójko tata kójko''


niedziela, 12 grudnia 2010

Urodziny mojego męża...

Każdej matce należy się odpoczynek raz na jakiś czas, ojcu zresztą też. Od dzieci, od obowiązków, od odpowiedzialności, od powstrzymywania się ...,,bo dzieci''. I my pozwoliliśmy sobie na chiwlę zapomnienia i to pierwszą od - zaraz, zaraz- 7 lat?
Tylko my dwoje, piękne miasto w tle, słońce, wino i owoce morza.
Przyznam się, że i owszem miałam wyrzuty sumienia. Zachwycałam się i żałowałam, że nie ma Jasia, żeby zobaczył, pozachwycał się ze mną. Zaglądałam ludziom do wózków i reagowałam nerwowo na wszystkie dziecięce odgłosy, nie wspominając już, że ciągnęło mnie do sklepów z zabawkami. Taki matki los!
Mimo wszystko odpoczęłam, przypomniałam sobie stare czasy, gdy cały dzień spędzalo się w obcym mieście na zwiedzaniu, z torebką w której jest tylko portfel i chusteczki:-)z przewodnikiem w ręku.
Mężu! Jeszcze raz wszystkiego najlepszego z okazji urodzin!!

na śniadanie mandarynki-o ile udało się je zerwać



na obiad obowiązkowo paella

chyba że ktoś woli coś bardziej treciwego
Zamiast kolacji mały trening

niedziela, 5 grudnia 2010

Jakie zwierzę sika na zielono?

Podpowiem Wam - pasiaste zwierzę! Wczoraj organizowałam w Klubie Mam na Bemowie Bal Pasiastych . Atrakcji było co nie miara, ale dzieciom chyba najbardziej sposobał się wielki finał czyli malowanie po śniegu. Zabawa jest prosta i jeśli nie macie w pobliżu żadnej górki do zjeżdzania na sankach, możecie zająć sie malowaniem śniegu! Wystarczy butelka po soku/wodzie z ustnikiem, woda i odrobina farby plakatowej. Farbę wlewamy do butelki, zalewamy wodą (może być ciepła, będzie grzała w ręce), butelkę zamykamy i dokładnie mieszamy. Teraz wystarczy tylko znaleźć sporą połać czystego śniegu i potraktować ją jak wielką kartkę do malowania. Nam wyszło tak:


czwartek, 2 grudnia 2010

Syndrom niedźwiedzia

Syndrom niedźwiedzia polega na tym, że z domu się wychodzić nie chce zwłaszcza żeby sie przekopywac przez zaspy na mrozie, spać za to się chce i szuka się nieustająco okazji żeby coś przekąsić.
Co jobisz? Kujki?
Tak skwitowała moja córka  lepienie tych pysznych ciasteczek. Jakoś nie chciała się przyłączyć, choć zajęcie było całkiem fajne i między innymi przez dzieci sprowokowane ( i niedźwiedzi apetyt). No bo jak to: pierwszy śnieg, a my ciastek nie robimy? spytał Syn. No to zrobiliśmy, a raczej im dalej w las tym więcej ja robiłam a dzieci się obijały, a że w przepisie była trzygodzinna przerwa lodówkowa, to ciastka kończyłam już całkiem sama. Za to wcinali wszyscy. 
Maria ostatnio lepi ślimaki z gumy do żucia i jest z nich bardzo dumna i ja też, bo tli się we mnie nadzieja, że ktoś jednak odziedziczył po mnie zdolności manulane i może nawet zrobi z nich pożytek. Niech żyją ślimaczki! Niech żyją ciastka! Niech zima idzie sobie precz! Niech ktoś mnie przekona, że to odzież się kurczy, a nie ja rozrastam!

Przepis na ciastka w oryginale tu.
Przepis na śliamki: wyżuć gumę, ulepić ślimaka, pochwalić się nim mamie, przylepić go w przypadkowym miejscu, ale nie we włosach, bo jak podpowiada doświadczenie: wyczesywanie  ślimaków z wlosów boli.

Ślimaczek przylepiony byle gdzie

Zmodyfikowany przeze mnie przepis na ciastka poniżej:
Składniki:
1/2 kubka oleju
120g czekolady gorzkiej rozpuszczonej i ostudzonej
1 kubek cukru (w oryginalnym przepisie są 2 kubki i to by było mega słodkie, a tak to jest tylko słodkie, a następnym razem zrobię z 1/2 kubka i będą naprawdę ekstra)
2 łyżeczki ekstraktu z wanilii
4 jaja
2 kubki mąki
2 łyżeczki proszku
1/2 lyżeczki soli
1/2 kubka cukru pudru do obtaczania

Oddzielnie wymieszać mokre składniki i suche. Suche i mokre dokładnie połączyć mikserem i wstawić na minimum 3 godziny do lodówki. Po wyjęciu z lodówki toczyć kulki, obtaczać w cukrze pudrze i wykładać na blachę w odstępach. Piec w 180 stopniach Celcjusza przez 10-12 minut.